Wstępne wyniki drugiej tury francuskich wyborów do Assemblée Nationale, niższej izby parlamentu, dają zdecydowane zwycięstwo – 224 mandaty – przemianowanej na Ensemble! partii prezydenta Emmanuela Macrona. Jednak 2022 r. kończy epokę samodzielnej i niezakłóconej władzy liberałów. O ile w poprzedniej kadencji Macron miał też większość w ciałach prawodawczych i mógł rządzić bez oglądania się na opozycję, o tyle teraz sporo mu zabrakło do absolutnej większości, czyli 289 miejsc w 577-osobowym Zgromadzeniu Narodowym.
Francuzkom i Francuzom ostatnie pięć lat dało mocno w kość i choć wciąż wolą Macrona od Marine Le Pen, to prezydent dostał jasny komunikat, że skończyły się czasy carte blanche. Z punktu widzenia prezydenta rozpoczynającego drugą kadencję będzie to szczególnie problematyczne podczas realizacji głównego zadania, jakie sobie postawił, czyli ostro kontestowanej reformy systemów emerytalnych.
Macron potrzebuje koalicjanta
Spełniły się natomiast, przynajmniej w jakimś sensie, marzenia Jean-Luca Mélenchona, przywódcy skrajnej lewicy, któremu po kilku dekadach politycznej wegetacji w okolicach 8–12 proc., udało się zjednoczyć lewicę, tchnąć w nią nowe życie i odzyskać sprawczość. Mélenchon i jego sojusznicy, Partia Socjalistyczna, ekolodzy i komuniści, nie zdobyli, co prawda, większości, po którą szli w tych wyborach – lewicowy premier lewicowego rządu miał być przeciwwagą dla liberalnego prezydenta – ale istnieje pewna szansa na udział w rządzie koalicyjnym i tekę wicepremiera dla Mélenchona. A jeśli nie udział w rządzie, to mocna pozycja głównego rozgrywającego z ław opozycji i przy umiejętnie wykorzystanych dobrych wiatrach sukces wyborczy za pięć lat.
Najprawdopodobniej jednak koalicyjnym partnerem, na którego patrzy Ensemble!, będą Republikanie, czyli kilkakrotnie rebrandowana partia prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego. Choć zdziesiątkowana i przybita fatalnym wynikiem Valérie Pécresse (4,78 proc. w pierwszej turze wyborów prezydenckich) wciąż jest mocna w regionach, a jej siłą są rozpoznawalne osobowości, to Republikanie wygrali mandaty niemal w każdym okręgu, w którym dostali się do drugiej tury (78 miejsc w Assemblée na 90 polityków w drugiej turze). Problem w tym, że partia ta skręciła ostro w prawo, intensywnie popierając wielki biznes, promując protekcjonistyczne rozwiązania i manifestując niechęć do migracji. To zaś dla proeuropejskiego i liberalnego Macrona może oznaczać jeszcze większą niechęć wobec poczynań rządu niż w zeszłej kadencji, kiedy to strajki i protesty kilkakrotnie sparaliżowały kraj. Jeśli dojdzie do tej koalicji, najprawdopodobniej szybko przegłosowana zostanie reforma emerytur, a potem mariaż ten może zostać spisany na straty. Jednak utrata większości będzie najmniejszym z problemów trapiących Macrona rządzącego kompletnie zdestabilizowanym społeczeństwem i zmuszonego paktować z wielkim biznesem.
Ta perspektywa rzuca nieco lepsze światło na możliwy alians z lewicą, który przy wewnętrznych trudnościach w negocjacjach na poziomie rządu będzie o wiele łatwiejszy do przełknięcia dla zwykłych obywateli i obywatelek. Ale z kolei lewica może nie pozwolić Macronowi na przeprowadzenie reformy emerytur.
Wyzwanie dla Le Pen
Zdecydowanie urosło w siłę Zrzeszenie Narodowe Marine Le Pen. Po raz pierwszy od 1986 r. liczba posłów tej partii (89) przekroczyła 15, czyli próg wymagany do utworzenia własnego klubu. To oczywiście ogromne zwycięstwo Le Pen i jej świty, ale jednocześnie szereg problemów.
Dotychczas bowiem partia Le Pen była wypełniona politykami gawędziarzami. W tej chwili zaczyna się test rzeczywistości, a nie jest jasne, czy deputowani ocierający się o faszyzm, teorie spiskowe i jawnie antyszczepionkowi poradzą sobie z wyzwaniami, jakie francuska polityka stawia przed posłami w okręgach jednomandatowych, w szczególności ze skutecznym negocjowaniem zysków dla swojego rejonu. Może się więc okazać, że sukces Le Pen nie przetrwa zbyt długo, zwłaszcza że w odróżnieniu od wyborów prezydenckich przestała grać pierwsze skrzypce na opozycji – tę pozycję z impetem przejął bowiem Jean-Luc Mélenchon.