Australijska ministra spraw zagranicznych i senatorka Partii Pracy Penny Wong odwiedziła w piątek Wyspy Salomona. To jej pierwsza wizyta w tym położonym ok. 2 tys. km od wybrzeży Australii kraju i próba odciągnięcia go od coraz bliższych związków z Chinami. Próba spóźniona, bo Wyspy Salomona podpisały już umowę o ścisłym partnerstwie strategicznym z Chinami i nie mają zbytnio powodu, by zwrócić się ku Australii.
Australia popełniła błąd
W trakcie kampanii wyborczej przed majowymi wyborami Wong uznała politykę prawicowych poprzedników wobec Wysp Salomona i dopuszczenie do ich zwrotu ku Pekinowi za największą strategiczną pomyłkę od zakończenia drugiej wojny światowej. Zresztą pomyłka ta dotyczy większej liczby państw – o różnego rodzaju współpracy z Chinami rozmawiają też Kiribati, Timor Wschodni, Vanuatu, Samoa, Papua Nowa Gwinea i pewnie kilka innych państw w regionie.
Wong ma rację, bo choć efektem tych porozumień będzie znaczne wzmocnienie Chin na Pacyfiku, to Australia powinna winić przede wszystkim własne zaniedbania. Dekady kolonialnego rasizmu, traktowania małych pacyficznych państw po macoszemu i przekonania, że Australia jest ich jedynym możliwym strategicznym patronem, mszczą się teraz, bo władze w Honiarze, Tarawie, Dili i innych stolicach mają serdecznie dość tego patrona. A teraz odbija się to czkawką wszystkim liberalnym krajom tracącym wpływy w tym kluczowym regionie.
Czytaj też: Chiny mają sposób na słabych
Wyspy jak chińskie lotniskowce
Zainteresowanie Pekinu wzmocnieniem pozycji strategicznej na Pacyfiku nie jest niczym nowym. Najwięcej uwagi przyciągają agresywne prowokacje i groźba inwazji na Tajwan oraz zawłaszczanie wód na Morzu Południowochińskim, ale Chiny działają też dalej na oceanie. Jak wyliczył australijski Lowy Institute, między 2006 a 2019 r. Pekin wsparł pacyficzne kraje (i nie chodzi tu o Australię czy Nową Zelandię) kwotą niemal 2 mld dol. w pożyczkach i grantach. Dyplomacja, finansowanie, a czasem polityczne rozbójnictwo zahaczające o groźby doprowadziły do tego, że w 2019 r. Kiribati i Wyspa Salomona wycofały uznanie Tajwanu i przeniosły je na Chińską Republikę Ludową. To miarodajny wskaźnik zmieniającej się równowagi sił.
Ale Chinom nie chodzi tylko o pozyskanie sojuszników, ale też o konkretne korzyści strategiczne, najczęściej oparte na inwestycjach infrastrukturalnych. Dużym echem obiły się plany – wciąż oficjalnie niepotwierdzone – budowy portu i miasta na wyspie Daru należącej do Papui Nowej Gwinei za łączną sumę 39 mld dol. Chiny twierdzą, że ma to być infrastruktura dla rybaków, choć Cieśnina Torresa, w której leży Daru, w ryby nie obfituje. Ma natomiast inną przewagę – jest jedynie 50 km od Australii. Pekin ma umowy o współpracy m.in. z Fidżi. W Vanuatu i Kiribati buduje lotniska znacznie większe, niż wymagałby tego ruch lotniczy do tych państw.
Czytaj też: Komunistyczna Partia Chin. Najpotężniejsza na świecie
Ujawniony w marcu tajny pakt strategiczny z Wyspami Salomona idzie znacznie dalej niż wcześniejsze porozumienia. Wprost mówi o tym, że władze w Honiarze mogą zwrócić się o pomoc do chińskiej policji, wojska i innych służb. W rozmowie z „Guardianem” minister spraw zagranicznych pacyficznego kraju Collin Beck podkreślił, że nie ma mowy o stałych bazach, a jakakolwiek pomoc chińskich służb byłaby ostatecznością. Dodał, że zaangażowanie Pekinu jest niezbędne, aby Wyspy Salomona mogły poradzić sobie z katastrofą klimatyczną i rozwijać się gospodarczo. Jednak wypowiedzi Becka mało kogo uspokoiły.
Pod koniec maja media ujawniły, że Chiny proponowały podobną umowę kolejnym dziesięciu pacyficznym krajom. Jednak do jej podpisania nie doszło – m.in. z uwagi na zainteresowanie Australii i Nowej Zelandii oraz sprzeciw krajów wciąż opierających się Pekinowi (np. Mikronezji i Palau, które są formalnie stowarzyszone ze Stanami). Jednak to tylko spowalnia postęp sinizacji Pacyfiku. O zacieśnieniu współpracy z Chinami mówi nowo wybrany prezydent Timoru Wschodniego i laureat pokojowej Nagrody Nobla z 1996 r. Jose Ramos-Horta. Władze Samoa chcą, by temat regionalnej współpracy z Chinami był tematem Forum Wysp Pacyficznych, które odbędzie się w połowie lipca – na pewno będzie to dla Pekinu kolejna okazja, by lobbować za zacieśnieniem więzów.
Czytaj także: Rosja jak ostra choroba. Biden zmienia wielką strategię Ameryki
Z kolonializmu pod geopolitykę
Broniąc porozumienia z Chinami, minister spraw zagranicznych Wysp Salomona wprost zaatakował Australię. „Musimy zrobić krok wstecz i zadać sobie pytanie: czy Australijczycy są fair wobec Wysp Salomona?”. Nowy rząd w Canberrze nie powie tego otwarcie, ale chyba zdaje sobie sprawę, że nawet jeśli teraz ma uzasadnione obawy, to solidnie zapracował na wepchnięcie Pacyfiku w ręce Chin.
Australia od dekad ma poczucie, że w regionie jest hegemonem. Poważniej traktuje jedynie Aotearoę (Nową Zelandię) i czasem – choć to zależy od rządu i podnoszonej akurat kwestii – Indonezję. Mniejsze państwa są dla niej po prostu wasalami. Polityka australijska opiera się na koncepcji „białego posiadania”, jak nazwała to wybitna badaczka Aileen Moreton-Robinson z aborygeńskiego narodu Goenpul. Brytyjscy osadnicy od początku obecności na wyspie-kontynencie nie uznawali Aborygenów, a potem także narodów pacyficznych, za posiadających takie samo prawo do udziału we własności i polityce jak to przysługujące białym.
Choć w Europie o Australii często myśli się jak o liberalnym raju, to przez 25 lat Canberra aktywnie wspierała brutalną okupację Timoru Wschodniego przez Indonezję. A gdy Timor wywalczył w końcu niepodległość, to Canberra bezwzględnie wykorzystała słabość młodego państwa i zmusiła je do podpisania skrajnie niekorzystnej umowy o podziale zasobnego w ropę i gaz Morza Timorskiego. Po kilkunastu latach Timor doprowadził do unieważnienia umowy w Międzynarodowym Trybunale Arbitrażowym. Nic więc dziwnego, że teraz woli powierzyć budowę rafinerii Chińczykom. Nauru i Papua Nowa Gwinea były dla Australii przez lata lokalnymi wersjami Guantanamo – w zamian za obfite subwencje kraj zamykał tam na lata uchodźców, udając, że procesuje ich wnioski o azyl. W 2020 r. Międzynarodowy Trybunał Karny uznał to za nielegalne. Inne kraje regionu mają mniej konkretne zarzuty, ale też czują się ignorowane przez Australię: nie dostają wsparcia w walce z katastrofą klimatyczną (która dla tych wysp jest zagrożeniem bardzo realnym), pomocy rozwojowej, ich obywatele w Australii są najtańszą siłą roboczą.
Od kilku lat Australia i Aotearoa orientują się, że Chiny mogą tanim kosztem pozyskać na Pacyfiku wielu sojuszników. Dla pacyficznych krajów partnerstwo z Pekinem nie jest idealne – doskonale wiedzą, że to transakcja wiązana, a doświadczenia z innych państw (Sri Lanki czy Laosu) pokazują, jak groźna jest pułapka chińskiego długu. Na Wyspach Salomona czy Kiribati jest silna opozycja wobec zacieśniania więzów z Chinami; swoje dorzuca też Tajwan, który zabiega o uznanie dyplomatyczne w regionie. Ale żeby odzyskać te kraje dla liberalnego świata, Australia musi zacząć je traktować jak równorzędnych partnerów, choć w niektórych z nich mieszka mniej osób niż w centrum Sydney.
Czytaj też: Dlaczego świat zaczął bić się o piasek?