Różne państwa potrzebują różnych zbóż w rozmaitych proporcjach, ale mniej więcej 22 mln ton samej pszenicy potrzebuje na rok ponad 100-milionowy Egipt, 2,2 mln ton kukurydzy rocznie to potrzeby 15-milionowego Zimbabwe. I tak dalej. Jest też tak, że już niewielkie niedobory jakiegoś rodzaju żywności wywołują nieproporcjonalnie duże zaburzenia, np. drożyznę, i dezorganizują zaopatrzenie. Od początku roku, m.in. za sprawą pocovidowej inflacji, wojny i towarzyszących jej kryzysów, ceny pszenicy poszły w górę o prawie połowę, a kukurydzy o ponad jedną czwartą.
Uwięzione ukraińskie zboże
Przez wojnę wiemy też, jak poważnym dostawcą żywności była Ukraina. Pozostawała numerem 1 wśród eksporterów oleju słonecznikowego, 4 w przypadku kukurydzy, 5 w handlu pszenicą. Odpowiadała za 14 proc. globalnego eksportu kukurydzy, 10 proc. pszenicy i połowę oleju ze słonecznika. W Afryce młynarzom już brakuje pszenicy i szuka się tańszych zamienników dla podstawowych zbóż, a David Beasley, szef Światowego Programu Żywnościowego ONZ, szacuje, że wojna w najbliższych miesiącach wpłynie negatywnie na bezpieczeństwo żywnościowe 300 mln osób.
Zresztą to właśnie Ukraina dostarcza połowę pszenicy dystrybuowanej przez Światowy Program Żywnościowy, agendę mającą łagodzić skutki niedożywienia i głodu. Dotąd 98 proc. zbóż eksportowano morzem. Teraz słanie wszelkich produktów rolnych za granicę jest albo bardzo trudne, albo niemożliwe wobec blokady ukraińskich portów i całej północnej części Morza Czarnego przez Rosję. Statki nie dopłyną do nabrzeży, zaminowana jest też jakaś część prowadzących do nich tras.
Putin o rozłożenie min i przetrzymywanie zboża oskarża samych Ukraińców, mówił o tym w rozmowie telefonicznej premierowi Włoch Mario Draghiemu, który przejęty rozmiarem nadchodzących problemów, zwłaszcza w Afryce, namawiał rosyjskiego prezydenta do otwarcia portów. Wiceminister MSZ Rosji Andriej Rudenko z grubsza naszkicował plan, w którym Rosja gotowa jest otworzyć korytarz humanitarny dla statków. Co warte są takie korytarze, było widać na lądzie przy ewakuacji ludności cywilnej z obleganych miast, m.in. Mariupola, gdy dochodziło do częstszych ostrzałów ratowanych osób. Rosja jest gotowa otworzyć drogę do portów, ale w zamian oczekuje zniesienia sankcji na jej eksport i transakcje finansowe.
Czytaj też: Miliard ludzi na świecie głoduje. Dlaczego?
Czas gra na korzyść Moskwy
Tymczasem prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski nalega, by nie wchodzić w żadne z konszachty z Putinem, a jednocześnie wzywa świat do otwarcia dróg do portów. Wiadomo, że Rosja kradnie zboże i nim handluje. Między innymi firma Maxar regularnie dostarcza porcje zdjęć satelitarnych z rosyjskimi statkami, które na Krymie ładują zboże – możliwe, że skradzione Ukraińcom – i transportują je na Morze Śródziemne, gdzie zawijają do portów w Syrii i Libanie. Z kolei gen. Christopher Cavoli, nowy dowódca natowskich sił w Europie, nie wykluczał w Kongresie, że Ameryka może będzie musiała w jakimś zakresie wziąć udział w interwencji mającej zapobiec dalszej destabilizacji rynków żywności. Na obecnych perturbacjach korzystają bowiem grupy terrorystyczne, w tym Boko Haram, Al-Szabab i Państwo Islamskie, silne m.in. w Sahelu, strefie na południe od Sahary.
Na rosyjską pozycję negocjacyjną pracuje uciekający czas, za chwilę ruszą nowe żniwa. Rosja okupuje jedną piątą terytorium kraju, ale w innych regionach uda się sporo zebrać. Plony będą oczywiście znacznie mniejsze niż zazwyczaj, ale ziarno i tak trzeba gdzieś magazynować, a zboża, warzywa i inne produkty rolne przeznaczone na eksport trzeba wysłać. I znów – nie ma miejsca w elewatorach i magazynach na nowe zbiory i przyszłe zasiewy.
Czytaj też: Brazylia, kraj pogrążony w mroku. Nowa bieda i stary głód
Marchewka dla Putina
Robi się z tego trudne zadanie z etyki. Sekretarz generalny ONZ António Guterres mówi w duchu kompromisu, że świat mimo wszystko potrzebuje ukraińskiej i rosyjskiej żywności, a także – to marchewka dla Putina – objętych embargiem rosyjskich i białoruskich nawozów (horrendalnie drogich ze względu na ilości energii, też drożejącej, potrzebnej do ich wyprodukowania), bez nich nie uniknie poważnego kryzysu. Alternatywne szlaki lądem, w tym przez Polskę i dalej np. do portów niemieckich i rumuńskiego portu w Konstancy, to za mało.
Guterres uzasadnienie widzi w powadze sytuacji. W 2019 r. poważnymi brakami żywności dotkniętych było 135 mln osób, teraz to 276 mln. Dwukrotny wzrost to skutek pandemii, drożyzny, susz i deszczów padających w nieodpowiednich momentach w regionach ważnych dla globalnej produkcji żywności. Wojna w Ukrainie jest katalizatorem wszystkich tych procesów. Grozi też tym, że kryzys będzie się ciągnął, a ci, którzy są niedożywieni, w przyszłości staną na granicy głodu. Dziś faktycznie głoduje koło pół miliona osób, pięć razy więcej niż w 2016 r.
Solska: Coraz drożej na polskim talerzu. Putinflacja dopiero się zaczyna