Świat

Od Mali po Nikaraguę. Najemnicy Kremla sieją postrach na świecie

Putin walczy na wielu frontach. Najemnicy Kremla sieją postrach na świecie

Żołnierz sił zbrojnych Mali z dumą prezentuje rosyjską flagę w Bamako. Listopad 2021 r. Żołnierz sił zbrojnych Mali z dumą prezentuje rosyjską flagę w Bamako. Listopad 2021 r. Nicolas Remene / Zuma Press / Forum
Mnożą się doniesienia o mordach na cywilach, których dopuszczają się w Afryce kremlowscy najemnicy z Grupy Wagnera. To niejedyny kontynent poza Europą, na którym rosyjskie wojsko jest aktywne.

Na Mali przebywa obecnie koło tysiąca rosyjskich żołnierzy. Oficjalnie nie należą do Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej – Kreml regularnie się od nich odcina, zaprzeczając, by pomiędzy rosyjską polityką zagraniczną a operacjami wagnerowców za granicą istniały jakieś powiązania. Z formalnego punktu widzenia to więc po prostu płatni zabójcy. Grupa zaprawionych w boju żołnierzy, których każdy może wynająć do własnych celów. Świat po raz pierwszy usłyszał o nich w 2014 r. – brali udział w aneksji Krymu, potem walczyli na terenach tzw. Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej, oczywiście po stronie separatystów. Nazwę wzięli od założyciela: 51-letniego Dimitrija Utkina. To były żołnierz rosyjskich sił specjalnych i oficer GRU, weteran z Czeczenii. „Wagner” to był jego kryptonim bojowy.

Czytaj też: Nowe szaty tyrana. Co dziś przeraża Putina?

„I love Wagner”

W Mali wagnerowcy pojawili się na zaproszenie władz w grudniu ubiegłego roku, po zamachu stanu i przejęciu kontroli nad państwem przez wojskową juntę. Za usługi wystawiają słony rachunek – według doniesień „Washington Post” nawet 10 mln dol. miesięcznie. Gdzie te pieniądze trafiają? Oficjalnie – na konto prywatnej firmy, jaką przecież wagnerowcy są. W praktyce, według ustaleń amerykańskiego wywiadu, zasilają konta Kremla.

Obie strony zaprzeczają oczywiście zatrudnianiu najemników, ale raz na jakiś czas w pingpongu półprawd pojawia się fałsz. Malijska junta przyznaje, że trzyma u siebie Rosjan, ale w styczniu określiła ich mianem „instruktorów wojskowych”. Ta deklaracja musiała kogoś na Kremlu rozsierdzić, bo niedługo potem sam Putin tłumaczył, że rosyjska armia żadnych instruktorów do Afryki nie wysyła. Jeśli tacy tam pracują, to w ramach kontraktów dla prywatnych firm, a w te – mówi Putin – „Kreml nie ingeruje”.

Wagnerowcy jednak w Mali są i się biją. Opublikowany na początku marca reportaż Danielle Paquette z „Washington Post” ilustrują zdjęcia z czegoś na kształt parady powitalnej dla Rosjan na ulicach Bamako, stolicy kraju. Widać mieszkańców z rosyjskimi flagami, transparentami „I love Wagner” i zdjęciami kompozytora Richarda Wagnera. Rosjanie witani są entuzjastycznie, bo walczą z islamistycznymi bojówkami i grupami terrorystycznymi. Ludność traktuje ich jak wyzwolicieli lub wręcz międzynarodowe siły stabilizacyjne. I może w obecności wagnerowców w Mali nie byłoby nic złego, gdyby nie to, że według ustaleń wywiadowczych i reporterskich ich działalność wykracza poza ochronę cywilów przed dżihadystami.

Wagnerowcy na świecie

„Washington Post”, powołując się na rozmowy z aktywistami i świadkami, donosi o kradzieżach, wymuszeniach i zbrodniach Rosjan na ludności cywilnej. W Moura w środkowej części Mali miało dojść wręcz do masakry – zginęło 300 osób. Wiele z nich, twierdzą świadkowie, zabili „biali żołnierze mówiący w kompletnie niezrozumiałym języku”. Byli i obecni oficerowie wywiadu USA i pracownicy organizacji międzynarodowych – 13 ekspertów wysokiego szczebla, którzy rozmawiali z „Postem” – wskazali na udział Grupy Wagnera w tych mordach. Nawet jeśli rzeczywiście biją się z islamistami, to przy okazji gwałcą, plądrują i rozkradają surowce naturalne (w Mali jest złoto i diamenty). A na koniec dostają jeszcze sporą wypłatę.

Trudno oszacować liczbę ofiar. Również dlatego, że na wielu obszarach wciąż toczą się walki, miasteczka są odcięte i objęte blokadą informacyjną. Nie wiadomo też, ilu ludzi zabili wagnerowcy. Ich bezprawne działania są jednak faktem, tak samo jak związki z Moskwą. Nie przypadkiem baza treningowa grupy znajduje się prawie drzwi w drzwi z regularną bazą rosyjskiej armii w Mołkinie w Kraju Krasnodarskim na południowym zachodzie Rosji, a prezesem Wagnera jest de facto Jewgienij Prigożyn, oligarcha, swego czasu dostawca kateringu dla Kremla.

O zbrodniach w Mali informowały wcześniej inne redakcje, w tym „Guardian” i BBC, liczne organizacje międzynarodowe i instytuty badawcze. A to niejedyny kraj, w którym wagnerowcy sieją postrach. Według danych zgromadzonych przez Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie od 2016 r. grupa była aktywna w 28 państwach, w tym 18 afrykańskich.

W Libii kremlowscy najemnicy pracowali na zlecenie watażków i bojówek, podkładali bomby pod rurociągi i miny, pomagając w ten sposób uzyskać kontrolę nad konkretnymi obszarami kraju. W Republice Środkowoafrykańskiej dopuszczali się gwałtów, molestowali nieletnich, pracując w zamian za licencję na wydobycie złota i diamentów, które otrzymały podmioty związane z Prigożynem. To samo działo się w Sudanie, gdzie koncesje wydobywcze dał wagnerowcom dyktator Omar al-Baszir w zamian za zdławienie opozycyjnych protestów. Widać jak na dłoni, że najemnicy mają własny styl działania, a scenariusz z Mali jest powtórką z operacji w innych krajach.

Czytaj też: Czy w tej wojnie naprawdę chodzi o Donbas?

Putin walczy na wielu frontach

Lista miejsc, w których Rosja – z pomocą jawnych i niejawnych instrumentów – jest militarnie obecna, jest znacznie szersza i nie ogranicza się do Afryki. Rosyjscy „instruktorzy wojskowi” prowadzą też szkolenia w Nikaragui. Jej nowy-stary prezydent Daniel Ortega jest prawdopodobnie największym sojusznikiem Putina w tej części świata. W lutym usprawiedliwiał agresję na Ukrainę, tłumacząc, że Moskwa „po prostu się broni” przed najazdem nazistów. Brookings Institution, amerykański think tank, ocenia, że roczna pomoc wojskowa Rosji dla Nikaragui od 2013 wynosi co najmniej kilkadziesiąt milionów dolarów – w transferach pieniężnych, know how i sprzęcie.

Z geopolitycznego punktu widzenia równie ważne są Wenezuela i Kuba. Jeszcze przed inwazją na Ukrainę Mary Anastasia O’Grady, znana latynoamerykanistka z „Wall Street Journal”, alarmowała, że „Putin już jest” w obu tych krajach. Przypomniała wywiad, który w Polsce przeszedł bez echa: 13 stycznia Siergiej Riabkow, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych, powiedział na antenie telewizji publicznej, że Rosja nie zawahałaby się umieścić swoich „zasobów wojskowych” na Kubie, jeśli USA nie przestaną wspierać Ukrainy. Moskwa na Amerykę Łacińską wciąż więc patrzy z uwagą. Jest też przekonana, że gdyby zaszła potrzeba, partnerzy na półkuli zachodniej wpuściliby rosyjskie wojska z otwartymi ramionami.

W tej chwili – i słusznie – uwaga świata koncentruje się na Ukrainie. Tam Rosja dostaje w kość. Nie zmienia to faktu, że Putin walczy nadal na wielu frontach. Nie zawsze swoimi generałami i pod rosyjską flagą – ale zawsze przeciwko stabilnemu porządkowi międzynarodowemu i liberalnym ideom. Wspiera dyktatorów, którzy strzelają do opozycji, jak al-Baszir, albo zamykają ją w więzieniu, jak Ortega. I nadal będzie to robił, nawet jeśli z Ukrainy przyjdzie mu się kompletnie wycofać.

Czytaj też: To miała być szybka wojna. Jak długo Rosja wytrzyma?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną