Zakończona właśnie kilkudniowa podróż Joe Bidena do Azji Wschodniej miała umocnić więzi Ameryki z jej sojusznikami i partnerami na tym kontynencie i obszarze zachodniego Pacyfiku. Miała też najpewniej przypomnieć Chinom, że mimo zaabsorbowania wojną w Ukrainie USA zdecydowane są nadal powstrzymywać ich ekspansjonistyczne ambicje w regionie. Kulminacyjnym momentem podróży okazała się jednak niespodziewanie „jastrzębia” wypowiedź amerykańskiego prezydenta pod adresem Pekinu, która wywołała mieszane komentarze na temat jego intencji i strategii jego rządu w Azji.
Biden z Kimem się nie spotkał
Biden zatrzymał się najpierw w Korei Południowej, gdzie spotkał się z nowym prezydentem tego kraju Yoon Suk-yeolem i stacjonującymi tam od prawie 70 lat wojskami amerykańskimi, które chronią go przed ewentualną agresją z Północy. W odróżnieniu od swego poprzednika w Białym Domu nie wykonał pojednawczych gestów w kierunku dyktatora w Pjongjangu Kim Dzong Una, z którym Trump się nawet spotkał, ale i nie skłonił do żadnych ustępstw w sprawie budowy broni nuklearnej i zbrojeń rakietowych. Biden i Yoon Suk-yeol wezwali Kima do powrotu do negocjacji, ale zapowiedzieli intensyfikację wspólnych ćwiczeń wojskowych.
W czasie wizyty Bidena w Seulu Chiny, które subsydiują totalitarny reżim w Pjongjangu, ostrzegły Koreę Południową, żeby nie przystępowała do żadnej antychińskiej koalicji pod wodzą USA. Waszyngton od dłuższego czasu stara się stworzyć w Azji sojusz wojskowy podobny do NATO, który byłby gwarancją obrony jego członków przed ewentualną agresją Pekinu. Państwa tego kontynentu, jak Japonia, zwiększyły ostatnio nakłady na zbrojenia, ale nie chcą konfrontacji i izolowania Chin. Administracji Bidena udało się na razie utworzyć tylko blok regionalnej współpracy gospodarczej pod nazwą Indo-Pacific Economic Framework, czyli układ 13 krajów regionu (razem z USA), ogłoszony przez Bidena w czasie wizyty w Tokio.
Sygnatariusze paktu oświadczyli wspólnie, że celem jest „przygotowanie ich gospodarek na przyszłość” w sytuacji ewentualnego globalnego kryzysu ekonomicznego z powodu pandemii i wojny w Ukrainie, która może wywołać głód na świecie. Ma on być alternatywą dla Trans-Pacyficznego Partnerstwa (TPP), czyli regionalnego układu o wolnym handlu, z którego USA wycofały się za rządów Trumpa.
Czytaj też: USA naciskają na Chiny. Zwycięży wilcza dyplomacja
Quad, czyli pakt czterech państw
Za swoistą namiastkę, a może zalążek „pacyficznego NATO” można uznać tzw. Czterostronny Dialog ds. Bezpieczeństwa, czyli Quad, jak kolokwialnie nazywa się utworzone 15 lat temu quasi-zrzeszenie czterech mocarstw: USA, Japonii, Indii i Australii, którego celem jest współpraca w zakresie strategii wojskowej. W Tokio, gdzie w poniedziałek i wtorek spotkali się przywódcy tych państw, ogłoszono nowe inicjatywy w dziedzinie kooperacji w takich obszarach jak bezpieczeństwo cyberprzestrzeni, badania kosmosu, a także monitorowanie szlaków żeglugowych na Morzu Południowochińskim. Zwłaszcza to ostatnie ma przeciwdziałać chińskim próbom ograniczania swobody żeglugi w tym akwenie.
Biden liczył, że szczyt Quad stanie się również w Tokio platformą integracji członków czworokąta wokół amerykańskiej kampanii potępienia i izolacji Rosji. Jednak indyjski premier Narendra Modi, przywódca nacjonalistycznej partii Bharatiya Dżanata, nie zmienił stanowiska i odmówił poparcia sankcji za napaść na Ukrainę. Dlatego Quad we wspólnym oświadczeniu potępił jedynie „wszelkie próby zmiany status quo siłą”. Mimo szerokiej współpracy z USA – przeciwwagi dla napiętych stosunków z Chinami – Indie Modiego balansują w polityce wobec Rosji, od której kupują broń i z którą utrzymują rozległe relacje handlowe.
Czytaj też: Nowe szaty tyrana. Co dziś przeraża Putina?
Tajwan. Biden odkrywa karty
Nieoczekiwanym i nieco dramatycznym epizodem podróży Bidena okazała się konferencja prasowa w Tokio, na której jeden z dziennikarzy zapytał prezydenta, czy USA „będą gotowe zaangażować się militarnie”, gdyby Chiny zaatakowały Tajwan. Jego krótka odpowiedź: „Tak”, była sensacją, ponieważ USA deklarują wierność zasadzie „polityki jednych Chin”, czyli nieuznawania od 1979 r. Tajwanu jako niepodległego państwa, i na podstawie ustawy Kongresu rządy amerykańskie zobowiązane są jedynie do dostarczania mu broni i sprzętu do obrony przed agresją z kontynentu. Polityką wobec chińskiego zagrożenia Tajwanu rządziła dotąd zasada „strategicznej dwuznaczności”, tzn. nieujawniania, co Ameryka może zrobić, by mu przyjść z pomocą.
Wypowiedź Bidena spotkała się z mieszaną reakcją. Część komentatorów uznała ją za zbyt prowokacyjną i za postawienie w trudnej sytuacji azjatyckich sojuszników USA. Na przykład nowy rząd Australii pod kierunkiem obecnego w Tokio premiera Anthony′ego Albanese′a stara się nie antagonizować Chin deklaracjami jedności z Ameryką w sprawie Tajwanu. W USA jednak wiele głosów wyrażało uznanie dla prezydenta – w tym niektórzy politycy Partii Republikańskiej, jak senator Tom Cotton, który pochwalił go za wprowadzenie „strategicznej jasności” w polityce wobec Pekinu. Zdaniem tej części opinii w czasie wojny Rosji w Ukrainie należało właśnie ostrzec Chiny, jej zdecydowanego sojusznika.
Czytaj też: Jacyś mało mobilni ci Rosjanie. I jeżdżą na złomie
„Strategiczna dwuznaczność” USA
Następnego dnia Bidena zapytano, czy USA zmieniły politykę i rezygnują ze „strategicznej dwuznaczności” w sprawie chińskiego zagrożenia Tajwanu. Prezydent odpowiedział krótko: nie. Wcześniej – a po jego poniedziałkowej groźbie, że USA przyjdą mu zbrojnie z pomocą – Biały Dom również pospieszył z oświadczeniem, że zasada „strategicznej dwuznaczności” pozostaje w mocy. Można w tym widzieć sprzeczność i zadać pytanie, czy aby Biden znowu – jak to mu się zdarzało nie raz – nie ogłasza deklaracji bez pokrycia, nie składa obietnic, których potem nie może dotrzymać. Jak pisał „New York Times”, prezydent „zasugerował, że dla Tajwanu gotów byłby pójść dalej niż w pomocy dla Ukrainy”.
USA dostarczają Ukrainie broń, wsparcie logistycznego i wywiadowcze, ale odmawiają wysłania własnych wojsk, a nawet samolotów. Czyżby na odsiecz Tajwanowi mieli wyruszyć amerykańscy żołnierze? Niekoniecznie. Potwierdzenie przez Bidena, że tak, USA mogą „militarnie zaangażować się” w obronie Tajwanu, można zinterpretować mniej dosłownie: Ameryka może po prostu dostarczać mu nowoczesną broń i sprzęt, wspierać logistycznie, wspierać wywiad itp., czyli pomagać w zasadzie tak samo jak Ukrainie. Rzecz w tym, że mówiąc o Ukrainie, Biden również używa czasem retoryki na wyrost, sugerując, że USA już de facto prowadzą z Rosją wojnę.
Niezależnie od tych retoryczno-semantycznych niuansów Chiny, zgodnie z oczekiwaniami, nie pozostały Bidenowi dłużne. Replikując mu, ostrzegły, że Ameryka pożałuje, jeśli będzie Tajwanu bronić.
Czytaj też: Smok patrzy na tygrysy. Chiny mają problem z wojną w Ukrainie