Świat

Czy przecenialiśmy armię Rosji? Pytamy jednego z najbardziej znanych zachodnich analityków

Zdjęcie zamieszczone 12 maja 2022 r. w mediach społecznościowych przez ukraińską armię. Tak miała skończyć się próba sforsowania przez Rosjan rzeki Doniec. Zdjęcie zamieszczone 12 maja 2022 r. w mediach społecznościowych przez ukraińską armię. Tak miała skończyć się próba sforsowania przez Rosjan rzeki Doniec. General Staff of the Armed Forces of Ukraine / Facebook
To początek końca tej wojny czy koniec początku? Czołowy zachodni analityk przestrzega przed internetowymi filmikami i ocenami ad hoc konfliktu w Ukrainie. Z Michaelem Kofmanem rozmawiał Marek Świerczyński.

Analityka wojskowa stała się modna. Media społecznościowe, w których publikować może każdy, sprzyjają „generałom przed komputerami”, którzy a vista mają gotowe wyjaśnienie, własną teorię o wszystkim, co dzieje się na polu walki. Wojnę próbują tłumaczyć nawet niektórzy komentatorzy sportowi.

W tej atmosferze zawodowi eksperci mogą znacznie mniej, bo w odróżnieniu od gwiazd social mediów z reguły wypowiadają się oszczędnie, ostrożnie i bez wykrzykników. Mówią w imieniu swoim, ale również instytucji, nieraz finansowanych z publicznych źródeł i bardzo dbających o reputację. Jeśli pracują dla wojska, mówić mogą jeszcze mniej i cedzą każde słowo. To, co mogą robić, to wejść w świat internetu i próbować przekonać odbiorców, że na filmikach nie widać wszystkiego, a wojna nie toczy się na TikToku.

Jednym z nich jest dr Michael Kofman, dyrektor programu badań nad Rosją w amerykańskim Center for Naval Analyses. To ośrodek, który pracuje głównie dla Pentagonu, amerykańskich sił morskich, marynarki wojennej i piechoty morskiej. Jako długoletni badacz i autor analiz poświęconych rosyjskiej armii Kofman przed wojną i w jej trakcie stał się jednym z najbardziej cenionych na Zachodzie ekspertów, punktem odniesienia dla innych. Udziela się na Twitterze, w podkastach (najczęściej na portalu War on the Rocks), jednak nie stał się „gadającą głową” na każdy temat. Zawsze, gdy się wypowiada, zachowuje ostrożność w formułowaniu radykalnych sądów, bardzo często przyznaje, że czegoś nie wie. Kiedy dowiedziałem się, że będzie gościem konferencji PISM Strategic Ark w Warszawie, bardzo chciałem porozmawiać: nie tyle o sytuacji taktycznej, ile o zdolnościach analizy sytuacji rosyjskiej i ukraińskiej armii, możliwości przewidywania. A także o tym, co już wiemy, czego nie dowiemy się długo lub nigdy.

Czytaj też: Czy w tej wojnie naprawdę chodzi o Donbas?

Wiedzieć, czego się nie wie

Na tym polega profesjonalna i rzetelna analityka: trzeba być uczciwym w ocenie swojej wiedzy. Robić zastrzeżenia, przyjąć, że pracuje się na niekompletnych danych, że pewne rzeczy się nie sprawdzą albo zostaną podważone. Trzeba być gotowym na rewizję wniosków – opowiada Kofman. – Im dłużej zajmuję się tą pracą, tym bardziej się przekonuję, że z czasem bywam doceniany za to, czego nie wiem. A jeszcze bardziej za stawianie właściwych pytań. Skąd wiemy, że coś jest prawdą? Co sprawiłoby, że nasza analiza stanie się fałszywa? Najlepsze pomysły są takie, które da się sfalsyfikować w zderzeniu z faktami, inaczej można mówić, co się chce.

Żeby ułatwić zrozumienie poziomu trudności, Kofman odwołuje się do dwóch wielkich wojen XX w. – Wciąż przecież dyskutujemy o wydarzeniach I i II wojny światowej. Czy na tym tle możemy sobie wyobrazić, ile nie wiemy o wczesnych fazach wojny w Ukrainie? Z czasem nieuchronnie będziemy dokonywać poprawek w zrozumieniu tego konfliktu – mówi. Świadomość, że mamy do czynienia z największą wojną w Europie od czasu II wojny, pozwala jednak dobrać podobne instrumentarium pojęciowe, które dopiero wiele dziesięcioleci po 1945 r. pozwoliło poznać i zrozumieć mechanizmy zwycięstwa aliantów i przegranej Hitlera.

Przygotowania, plany, założenia, dowódcy – dziś pozostają tajemnicą, której odkrycie będzie wymagać wielu lat pracy historyków, o ile tylko będą mieli dostęp do źródeł i archiwów. Poprawna w stu procentach analiza w czasie rzeczywistym jest po prostu wykluczona.

Czytaj też: Czemu tu leziecie? Czyli jak działa system Putina

Zły był rosyjski plan czy rosyjska armia?

W którym miejscu analizy zatem jesteśmy? – Ta historia nie została jeszcze napisana. Ale w miarę jak nasza wspólnota pracuje nad zrozumieniem wojny w Ukrainie, dowiadujemy się bardzo dużo. Wiemy wiele o tym, czego na początku nie widzieliśmy lub nie docenialiśmy. Jeśli chodzi o wojsko, wielu rzeczy nie da się sprawdzić, dopóki nie zostanie podjęta prawdziwa operacja. Przecież nie było widać, jak bardzo przegniła jest ta machina wojskowa. Uważam, że o rosyjskiej armii dowiedzieliśmy się rzeczy, których ona sama o sobie nie wiedziała – mówi Kofman. I dodaje: – Sami się przekonali, że wskaźniki gotowości mieli sztucznie napompowane, że mają za mało żołnierzy kontraktowych, braki piechoty w formacjach bojowych. Ale tego nie da się sprawdzić na sucho.

Kofman podejmuje tym samym dyskusję z najbardziej powszechnym przekonaniem o „błędach” zachodnich analityków. – Gdy ludzie mówią, że przecenialiśmy rosyjską armię, to zgoda. Ale metodologia pracy analityka bardzo często prowadzi do przesadzonych ocen. I to jest dobre, lepsze niż niedocenienie. Trzeba mieć świadomość, że siła wojskowa nie istnieje abstrakcyjnie. Nie ma czegoś takiego jak wskaźnik siły armii. Tego nie da się wyliczyć, to nie są pieniądze. Aby siła wojskowa mogła się uzewnętrznić, wymaga kontekstu, warunków prowadzenia operacji. To, co działo się w latach 2014–15, wyglądało zupełnie inaczej niż teraz. Zupełnie inna skala, intensywność, polityczne cele i oczywiście inne siły zbrojne Ukrainy. Można powiedzieć, że bardziej nie doceniliśmy Ukrainy, niż przeceniliśmy Rosję.

Podobny dylemat rysuje Kofman, jeśli chodzi o rosyjskie błędy i porażki. – Miały źródło w kompletnie nierealnym planie, koncepcji operacyjnej opartej na zamiarze zmiany władzy w Kijowie i założeniu, że Ukraina nie będzie walczyć. Wzięło się to ze wszystkich szalonych teorii politycznych Kremla. Jeśli zastanawiamy się, czy zły był plan, czy armia, która go wykonała – to prawdopodobnie obie odpowiedzi są słuszne. Tylko które stwierdzenie jest ważniejsze? – zastanawia się amerykański analityk. Jasnej odpowiedzi nie znamy.

Czytaj też: Żelazem i mięsem. Chaos i okrucieństwo rosyjskiej armii

Mgła wojny

W trakcie tej rozmowy coraz ciężej było mi o cokolwiek pytać. Tyle niewiadomych, tyle wątpliwości i tyle możliwych scenariuszy. Na przykład – używając churchillowskiego porównania – czy to, co dzieje się teraz w Donbasie, to początek końca tej wojny, czy koniec początku?

Sądzę, że jesteśmy na dobre w drugiej fazie tej wojny. Pierwsza, decydująca, trwała jakieś trzy tygodnie. Porażka założenia przesądziła o tym, co działo się dalej. Rosjanie doznali znacznych strat w ludziach i sprzęcie, ukraińska armia otrząsnęła się z początkowego szoku i przeszła do wyczerpywania zasobów strony rosyjskiej. W drugiej fazie widać, że Rosja podjęła próbę ofensywy znacznie mniejszymi i osłabionymi siłami, bez potencjału do ich odbudowy czy rotacji. Czy to znaczy, że tak będzie to wyglądać także w przyszłości? Nie. Po wyczerpaniu się tej ofensywy Ukraina będzie miała możliwości kontrofensywy, ale trudno przewidzieć kierunek. Jeśli jest się w trakcie wojny, nie jest łatwo ocenić, czy to jeszcze jej początek, środek, czy faza końcowa. Trzeba też pamiętać, że „mgła wojny” nadal się utrzymuje, wielu rzeczy nie widać. Mimo że jak żadna wojna wcześniej ta toczy na ekranach komputerów, laptopów, smartfonów. Pokusa, by na podstawie obrazków kreślić obraz tej wojny, jest olbrzymia.

Kofman przestrzega, że mnogość dostępnych zdjęć i nagrań utrudnia analizę. – One czasem dają pewien pogląd, ale trzeba być bardzo ostrożnym. Nie tak wygląda pole walki. Dostępność filmików z TikToka, zdjęć z Telegrama czy Twittera kształtuje pogląd na wojnę, ale to tylko jakaś część jej obrazu. Wnioski wyciągane w ten sposób mogą być bardzo mylące, zarówno jeśli chodzi o sytuację na polu walki, jak i o to, co dzieje się na wyższych poziomach: operacyjnym i strategicznym. Oczywiście należy też uwzględniać element kampanii informacyjnych obu stron. Konsumujcie to, ale z umiarem, dozą wątpliwości. Zadawajcie sobie pytania – radzi.

Czytaj też: Jacyś mało mobilni ci Rosjanie. I jeżdżą na złomie

Wojna w Ukrainie. Jak daleko do końca?

Ale nie sposób uciec od pytania: co dalej? Kofman w dyskusji panelowej stwierdził, że duże wojny, a z taką mamy do czynienia, przechodzą w fazę, którą rozstrzyga przewaga materiałowa i personelu: sprzętu, uzbrojenia, amunicji, żołnierzy, logistyki. To etap, w którym już nie liczy się geniusz dowódców, a tylko mozolny wysiłek zaopatrzeniowców dowożących na pole walki to, co niezbędne.

Można mieć świetny plan lub fatalny plan. Ale nie ma on znaczenia, jeśli zabraknie broni, zabraknie amunicji i zabraknie ludzi. Rosja ma problem z dostępnością ludzi, bo prowadzi tę wojnę wielkością armii czasu pokoju. Ukraina z kolei miała problemy ze sprzętem i amunicją, którym Zachód stara się zaradzić. Te kwestie nabierają znaczenia z upływem czasu. Nie unieważniają koncepcji operacyjnych, kwestii morale i motywacji, które naprawdę mają znaczenie. A czy jesteśmy w punkcie zwrotnym tej wojny? Może ich być wiele. Pierwszym była porażka planu szybkiej inwazji i poddania się Ukrainy. Kolejnym może być ugrzęźnięcie rosyjskiej ofensywy, która jeszcze się nie załamała, ale traci impet. Innym może być kontrofensywa ukraińska, nie tylko pod Charkowem – mówi Kofman.

Dla mnie jest zawsze za wcześnie na takie oceny. Uważam, że decydująca dla Rosji była pierwsza faza wojny. Pozostałe przesądzą jednak o tym, jak będzie wyglądał pokój potem. Bo nawet jeśli można oceniać, iż jest to strategiczna porażka Rosji i katastrofalna wpadka, do zwycięstwa Ukrainy jest bardzo daleko. Ukraina odniosła sukces na samym początku, ale to, jak politycznie definiuje zwycięstwo, sprawia, że ta kampania jest daleka od zakończenia.

Będzie więc zapewne jeszcze mnóstwo analiz i stuprocentowych odpowiedzi, po których Michael Kofman znowu ostrzeże, że tak naprawdę niewiele wiadomo.

Czytaj też: Rosyjska niemoc. Trumny na kołach i nieszyfrowane rozmowy

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną