Towarzysz Putina
Gerhard Schröder, towarzysz Putina. Toksyczny związek na dobre i złe
Milczeniem zareagował na apel własnej partii wzywającej go do rezygnacji z Putinowskich synekur. Ale już sam ten apel to dowód, że obecni, znacznie młodsi od niego, kierownicy niemieckiej socjaldemokracji mało znają charakter byłego kanclerza. Całym życiem Gerhard Schröder potwierdza przecież, że jego osobiste przyjaźnie i decyzje były dla niego ważniejsze od partii i jej dyrektyw. Nigdy nie był partyjnym pupilem, organizacja była dla niego środkiem do zdobycia władzy.
78-letni dziś Schröder podobny jest w tym do Helmuta Kohla, który po odejściu z polityki, nawet przyciśnięty do muru dochodzeniami i zagrożony poważnymi sankcjami, odmówił ujawnienia nazwisk zasobnych przyjaciół, którzy całymi latami nielegalnie finansowali jego CDU. Wzbudził tym u zainteresowanych wdzięczność, u innych podziw, ale prawo zostało za drzwiami. Tyle że zza pleców Kohla docierał jedynie szelest wertowanych przez śledczych dokumentów, a za plecami Schrödera słychać eksplozje rosyjskich bomb.
Toksyczny związek
Męska przyjaźń Gerharda Schrödera z Władimirem Putinem jest toksycznym związkiem na dobre i złe. I żąda ofiar, których były kanclerz ponosi coraz więcej.
Hanower, miasto, w którym były kanclerz mieszka i w którym rozpoczynał polityczną karierę, pozbawiło go honorowego obywatelstwa; uniwersytety nie chcą go mieć w gronie doktorów honoris causa; wielki klub piłkarski Borussia Dortmund skreślił go z listy prominentnych sympatyków; a szwajcarskie wydawnictwo Ringier właśnie kończy z nim współpracę.
Nawet partyjna baza wzywa do wyrzucenia Schrödera z SPD. Bez rozgłosu został skreślony z oficjalnej listy 34 najwybitniejszych polityków w historii tego ugrupowania. Kto nie zdążył, już nie napije się kawy z kubka z jego wizerunkiem – w berlińskiej centrali wycofano go ze sklepu z partyjnymi dewocjonaliami.