Trzeba mieć na uwadze, że uparci do bólu Rosjanie będą walić głową w mur, aż popęka, i wcale ich nie przeraża, że się przy tym potłuką. W sumie to samo robili w czasie wojny zimowej – pół roku leźli w fińskie zasadzki i wykrwawiali się na umocnieniach, ale w końcu przesunęli granicę na północ od ówczesnego Leningradu. Wymęczyli, nie liczyli się ze stratami, utrudzili, przemogli. Tak też przebiega potężna ofensywa w Donbasie; posuwają się to tu, to tam, o kilometr, czasem o dwa, a tam, gdzie utknęli na dobre, niezmordowanie tłucze artyleria, ponawiając bezowocne ataki, wyczerpując głównie siebie, ale obrońców niestety też.
Pozostaje nadzieja, że Ukraińcy wytrzymają ten nieustanny nacisk, pojawią się nowe jednostki z zachodnim uzbrojeniem i zaczną spychać Rosjan poza swoje terytorium. Czekam na to z niecierpliwością i pewnym niepokojem, bo to mimo wszystko ciężkie zmagania. Dziś jest to starcie siły woli, wytrzymałości i żołnierskiego charakteru.
Czytaj też: Rosyjska niemoc. Trumny na kołach i nieszyfrowane rozmowy
Rosjanie jacyś mało mobilni
W Donbasie Rosjanie chwilowo nie są w stanie posunąć się ani krok naprzód. Utknęli, ugrzęźli, wytracili siły. Tak to jest, gdy zamiast „czystego” przełamania, wyjścia w przestrzeń operacyjną i głębokiego włamania na dalekie zaplecze przeciwnika, jak słynny rajd Pattona do Paryża w sierpniu 1944, wojska wgryzają się na 1–2 km dziennie.