Świat

56. dzień wojny. Rosjanie szykowali się na marne. Nie zajęli ani piędzi terenu

Mariupol, 19 kwietnia 2022 r. Mariupol, 19 kwietnia 2022 r. Alexander Ermochenko / Reuters / Forum
Obawiałem się, czy ukraińska obrona wytrzyma, a Rosjanie nie dokonają na wschodzie jakiegoś włamania, by wprowadzić poważne siły i rozwinąć szybkie natarcie, wyciągając wnioski z porażek. Na szczęście nadal nie są w stanie ruszyć z miejsca.

Całe potężne przygotowanie artyleryjskie poszło najwyraźniej na marne. We wtorek rosyjskie wojska ruszyły do natarcia i z wyjątkiem Kreminnej nie zajęły ani piędzi terenu. Wiadomości docierają stąd skąpe i chwilowo nie wiadomo, czy zostali powstrzymani na pozycji wyjściowej, czy też zajęli jakiś teren, ale odrzucił ich ukraiński kontratak. Niezależnie od wszystkiego – tkwią w miejscu, a to nie jest dla nich dobry znak. Nie przełamali obrony, która najwyraźniej jest dobrze zorganizowana.

Ukraińcy odcięli separatystów

Co ciekawe, natarcie spod Kreminnej na Zariczne zostało powstrzymane, a ukraińskim wojskom udało się wręcz odciąć zgrupowanie, które zapuściło się 20 km w głąb ich terytorium. Okazało się, że były to głównie siły Ługańskiej Republiki Ludowej, to je Rosjanie wypuścili przodem. Ukraińcy zlikwidowali wroga, choć krąży też wersja, że separatyści sami rozpłynęli się w powietrzu – dali drapaka w obawie przed zabiciem czy niewolą, porzucili sprzęt. Dlatego front wrócił do Kreminnej, choć samego miasteczka Ukraińcy nie odzyskali.

Odzyskali natomiast Marjinkę, rozciągnięte ze wschodu na zachód miasteczko przylegające do samego Doniecka, od 2014 r. w mniejszej części zajęte przez separatystów, a w większej przez Ukraińców. Tu był punkt kontrolny i granica tzw. republiki. We wtorek Rosjanie podjęli natarcie na zachód, by wyjść na Kurachowe i Ołeksijiwkę, skąd mogliby ruszyć na północ, przez Pokrowsk, na Kramatorsk. Zdołali zająć Marjinkę, ale kontratak odrzucił ich za pozycje wyjściowe – całkowicie poza miasteczko. Te kilka kilometrów wschodniej części Marjinki to chyba pierwsze terytorium republiki odzyskane przez Ukraińców od 2014 r. – o ile doniesienia się potwierdzą. Na wojnie, jak to na wojnie – nie ma nic pewnego.

Thomas Piketty: To jest wojna imperialna z poprzedniej epoki

.KŻ/Polityka.

Walczyć trzeba chcieć i umieć

Do walki nie wystarczy sama siła liczebna. Przypominam, że w czerwcu i lipcu 1941 r. Sowieci wytracili w Ukrainie i Białorusi ponad 10 tys. czołgów, trzy razy tyle, ile Niemcy w ogóle mieli na froncie. No i to Niemcy nacierali... Ktoś zapyta, jak oni to zrobili? Jak można stracić 10 tys. czołgów w dwa miesiące? Bardzo prosto. Po pierwsze, Sowieci atakowali na oślep, bez rozpoznania, przygotowania artyleryjskiego i wsparcia piechoty, nie znając terenu, pakowali wozy w bagna i błota. Wszystkie te głupie natarcia kończyły się katastrofą. Po drugie, wiecznie te czołgi przerzucali z miejsca na miejsce, według potrzeb – gdzie front pękał, tam trzeba było je rzucić. W tych przemarszach tracili wozy z powodu awarii, braku paliwa, którego nie dowozili na czas (skąd my to znamy?), albo innej przyczyny – załoga pryskała, zwłaszcza jeśli odstawała od kolumny. Maszerujące kolumny atakowały niemieckie samoloty, bo własnych jak na lekarstwo.

Niby w drugiej połowie wojny już się czegoś nauczyli. Pojawiło się jakieś współdziałanie czołgów z piechotą, można było liczyć na wsparcie artylerii i lotnictwa, coś tam zaczęło grać w tej sowieckiej machinie. Znamienne, że dopiero gdy nauczyli się podstawowych zasad sztuki wojennej, zaczęli odnosić sukcesy, choć sprzętu mieli mniej niż na początku wojny.

Dlatego powtórzę starą wojskową prawdę: liczby nie walczą. Walczą ludzie, którzym trzeba dwóch rzeczy. Po pierwsze, woli, determinacji, chęci walki i bardzo dużo odwagi. Tego, jak wiemy, Ukraińcom nie brakuje, mają silną motywację, dużo świadomej dyscypliny, czyli opartej nie na strachu przed konsekwencjami, lecz gotowości podporządkowania się rozkazom. Po drugie, wojsko musi umieć walczyć. Dowódcy – podejmować decyzje zgodnie z zasadami sztuki wojennej, dbać o wszelkie aspekty walki, organizować rozpoznanie, współdziałanie, logistykę i łączność, to wszystko musi działać bardzo sprawnie. Wojska ukraińskie uczestniczyły w programie Partnerstwo dla Pokoju NATO już od dawna, a później brały udział w konkretniejszych ćwiczeniach, ucząc się praktycznych metod działania na polu walki. Jak widać, dziś to bardzo owocuje. Nie tylko chcą walczyć i wykazują się szaleńczą odwagą, wytrzymałością i poświęceniem. Co równie ważne, potrafią walczyć, znają rzemiosło od poziomu taktycznego po poziom sztuki operacyjnej.

Podkast: Skąd się bierze odporność Ukrainy? I co będzie dalej?

„Dawca organów” dla ukraińskich samolotów

Jest kilka dobrych wiadomości. Na przykład taka, że Ukraińcy kończą szkolenie na amerykańskich haubicach kal. 155 mm (są informacje, że chodzi o samobieżne M109 Paladin, a nie o holowane M198) i wkrótce wrócą z działami do siebie. Szkolenie odbywa się przypuszczalnie na Litwie. Do Ukrainy docierają też kolejne partie uzbrojenia, Holandia zdecydowała się podobno przekazać ciężki sprzęt, w tym transportery opancerzone YPR-765, mocno ulepszona wersja amerykańskiego M113 (których 200 sztuk Ukraina otrzyma z USA).

Jednak najważniejsza wiadomość to taka, że Ukraina odzyskała, choć w niewielkiej części, zdolności do prowadzenia działań w powietrzu. W czasie niedawnego briefingu w Pentagonie rzecznik prasowy departamentu obrony John F. Kirby wspomniał, że dostała zapas części zamiennych i kilka „platform” do naprawy uszkodzonych i niesprawnych myśliwców. Dzięki temu, mówił Kirby, Ukraina ma obecnie więcej sprawnych samolotów niż dwa tygodnie temu.

Z tymi „platformami”, które zarazem były, a jednocześnie nie były samolotami dostarczonymi Ukrainie, sprawa jest dość ciekawa, bo Kirby wyraźnie mówił o naprawie jako źródle przyrostu sprawnych maszyn. Po co zatem „platformy”? Myślę, że chodzi po prostu o samoloty wycofane z eksploatacji, które są jednocześnie magazynem części zamiennych. W lotniczym żargonie to taki „dawca organów”. W Polsce swego czasu otrzymaliśmy 22 samoloty MiG-29 po NRD, ale tylko połowa została wcielona do służby, resztę uznano za niezdolne do lotu ze względu na zużycie struktury nośnej płatowca. Co najmniej dwa wylądowały w muzeach (w Warszawie i Krakowie), kilka zmagazynowano w Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 2 w Bydgoszczy. Może właśnie o te płatowce chodzi? Nie nadają się do latania, ale jako źródło części zamiennych – jak najbardziej.

Rosjanie latają dla sportu

To ważna wiadomość, że ukraińskie lotnictwo może znowu działać na własnych samolotach w tak kluczowym momencie. Tymczasem zdesperowani Rosjanie, jak właśnie ujawnił ukraiński portal defence-ua.com (taki odpowiednik naszego defence24.pl), 8 kwietnia użyli swoich najnowszych myśliwców Su-57, ale do odpalenia starych rakiet kierowanych Ch-59M z daleka, spoza terytorium Ukrainy.

Su-57, samoloty piątej generacji, czyli myśliwców stealth, nie znajdują się w uzbrojeniu – przechodzą próby w 929. Państwowym Centrum Prób w Locie w Achtiubińsku. Lot na atak pociskami Ch-59M na obiekty w rejonie Odessy wykonano najpewniej stąd. Zastanawia mnie jedno. Dlaczego, skoro samolot jest niewykrywalny przez radary, nie zdecydowano się na wlot nad ukraińskie terytorium? Może dlatego, że po podwieszeniu rakiet Ch-59M pod skrzydłami tracą cechy utrudnionej wykrywalności? Czyli nawet dla nich nie ma nowszego uzbrojenia kierowanego? To po co im taki samolot, który bez uzbrojenia jest trudno wykrywalny, ale z uzbrojeniem powietrze-ziemia już nie? Do latania na sportowo?

Rosjanie nie przestają mnie zadziwiać. Państwo jest zarządzane tak, jak gdyby ktoś wyłącznie chciał nabić sobie kabzę, a coś takiego jak racja stanu po prostu nie istnieje. Jak nazwać kraj, w którym przekręt goni przekręt, a oligarchowie budują sobie jachty droższe od krążowników rakietowych?

Bryc: Zagadka niemocy rosyjskiej armii? Korupcja

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Hotel widmo w Pobierowie to gigantyczny problem. Nie wiadomo nawet, ile i jakich samowolek popełniono

Największy i wielokrotnie krytykowany hotel w Polsce już od trzech lat miał przyjmować gości w nadmorskim Pobierowie. Ale dobrze, że ciągle jest zamknięty. Nie będzie dla gminy Rewal żyłą złota, a kłopoty mogą być spore, gdy w końcu ruszy.

Mirosław Kwiatkowski
18.08.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną