Nigdy wcześniej świat nie używał tak dużo tłuszczów roślinnych. Swoje robi popandemiczne otwarcie gospodarek i luzowanie życia społecznego, powrót do restauracji i barów. Kilkanaście procent olejów z roślin trafia w formie biopaliw m.in. do baków pojazdów.
Trochę przyczynia się moda, zwłaszcza wśród zamożnych, na rezygnację z mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego. Równolegle szereg krajów w Afryce i Azji zyskuje na zamożności, w konsekwencji ich mieszkańcy, zamiast gotować w domu, zjadają przetworzone produkty spożywcze, tłuszcze z roślin są niezbędne do ich produkcji. Tymczasem z najważniejszym tłuszczem roślinnym jest coraz większy problem.
Ukraińscy rolnicy powinni właśnie siać słoneczniki. W normalnych czasach najwięcej rośnie ich w obwodzie charkowskim, dnipropietrowskim, mikołajowskim i kirowohradzkim. Teraz cały ten „pas słonecznikowy” jest zapleczem ukraińskiego frontu, przyjmującego uderzenie armii rosyjskiej ze wschodu. Z sianiem można by poczekać do maja, ale główne ukraińskie pola słonecznikowe to także potencjalny obszar walk w razie postępów armii Władimira Putina.
Toksyczny import
Prace polowe w tych warunkach są niebezpieczne albo zwyczajnie niemożliwe. Nie zawsze jest dostęp do paliwa, różnie bywa ze sprzętem, nie każdy traktor jest sprawny i wygląda tak bojowo jak te uwiecznione na filmach i w memach, angażowane do holowania czołgów przechwyconych od przeciwnika. W dodatku część pracowników służy w armii.
Niepewne są również perspektywy na październik i listopad, gdy słoneczniki powinno się żąć, a ziarna zawieźć do magazynów i olejarni, po czym słać olej w świat. Nie wiadomo którędy to robić, skoro odcięte lub zniszczone są prawie wszystkie porty czarnomorskie, a sieć kolejowa i drogowa jest celem ataków.