Rosyjscy wojacy włamali się do osiedlowego sklepu o pierwszej w nocy.
– Słyszeliśmy wszystko dokładnie, bo sklep jest na parterze naszego domu – opowiada POLITYCE mieszkająca pod Kijowem Tatiana. Jej zdaniem nie był to wybryk niesubordynowanego oddziału, ale coś poważniejszego, systemowego.
– Rano tam poszłam. Zobaczyłam kompletnie ogołocone półki. Nie ruszyli jednak alkoholu. A to znaczy, że był z nimi oficer. Pozwolił rabować jedzenie, pieniądze, co chcieli. Oprócz wódki. Nie chciał, żeby się mu wojsko popiło.
Rabusie
Po kilku dniach żołnierze ośmielili się bardziej. Zaglądali do mieszkań. W końcu zaczęli wyrzucać z nich właścicieli i kraść dobytek. – Stopniowo odbijamy miasteczka i wioski w rejonie Sumów. Miejscowi opowiadają, że to było przejście dzikiej hordy – opowiada Iwan Miszczenko, podporucznik ukraińskiej armii. – Kradli, co zobaczyli: garnki, zabawki. Absolutnie wszystko. Potwierdzają to dane Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, która regularnie publikuje przechwycone rozmowy telefoniczne żołnierzy do bliskich w Rosji. Wojacy chwalą się przed żonami, ile hrywien udało im się zgromadzić i jakie rzeczy przywiozą do domów.
Jeden z nich prosi rodzinę, by sprawdzić „na szybko w internecie”, za ile da się sprzedać procesor komputerowy i karty graficzne. Z kontekstu rozmowy wynika, że dzwoni wprost ze sklepu komputerowego, który okrada. Gdy słyszy, ile można zarobić na sprzęcie, mówi: – No to delegacja mi się opłaciła.
Wojskowy opowiada też żonie, że ma okazję włamywać się do opuszczonych mieszkań: – Są tu wokoło 10-piętrowe bloki.
– Może lepiej o tym nie mówić przez telefon? – pyta z niepokojem żona.