Litera Z, której w tym kształcie nie ma w cyrylicy, wymalowana na czołgach i pojazdach wojskowych najeżdżających Ukrainę, oznaczała, że to „siły wschodnie”, atakujące od wschodu (były też O, V, X i A). Ale szybko stała się w Rosji znakiem poparcia dla wojny Putina: Z to Za pobiedu!, za zwycięstwo – tłumaczył minister obrony Siergiej Szojgu, nawiązując do ikonografii drugiej wojny światowej. To teraz stały fragment propagandowej gry. Litera Z trafiła na koszulki, zderzaki samochodów, na billboardy, do metra i na dziesiątki fotografii, na których różni ludzie odtwarzają jej kształt. Na najsłynniejszych są młodzi pacjenci hospicjum w Kazaniu, fotki ze znakiem Z robią pracownicy fabryk, administracja, a nawet przedszkolaki. Literę Z tworzą flash moby i kierowcy na parkingach, wstawiło ją do swojej nazwy zagłębie węglowe Kuzbas i Roskomnadzor, cerber internetu; Z zalała internet, nawet TikToka. Łatwo zauważyć, że zderza się tu inicjatywa odgórna, organizowana i wspierana przez reżimowe media z oddolnym patriotycznym wzmożeniem. Wszystko to ma być oznaką powszechnego poparcia i zneutralizować protesty przeciwko interwencji, które nie są liczne, ale wobec drakońskich kar zawsze wymagają heroizmu, jak protest na antenie Kanału Pierwszego Mariny Owsiannikowej. Czasami reakcje władz ocierają się o ponurą groteskę: w Krasnojarsku za wypisany na śniegu napis „Nie wojnie!” młodą dziewczynę spotkała kara 30 tys. rubli.
Na piątkowym wiecu na moskiewskich Łużnikach, z udziałem prezydenta, na który ściągnięto 200 tys. osób, wśród trójkolorowych flag królował znany symbol. To narodowe podbijanie bębenka ma przygotować na gorsze wiadomości, które będą nadchodzić z frontu i gospodarki. Ale też szybko litera Z przeszła na wyższy etap: stała się czymś w rodzaju obowiązkowego certyfikatu lojalności wobec Putina.