Utrzymuje się stagnacja na frontach i może dziwić, że wbrew temu, co do tej pory twierdzili eksperci, dziś możliwy jest konflikt pozycyjny. Sytuacja zamarła jak w okopach pod Ypres czy Verdun, a każde natarcie kończy się ciężkimi stratami bez konkretnych zdobyczy. A przecież teoretycy przekonywali, że dziś wojny mogą się toczyć tylko dynamicznie – są czołgi, transportery, jednostki zmechanizowane, logistyka jest zmotoryzowana, zatem i manewry powinny być odważne. Mamy wszak wojska zdolne wysadzać desanty na tyłach przeciwnika i obchodzić obronę.
Czytaj też: Raport z frontu. Czekanie na przełom
Na wojnie trzeba trzech rzeczy
Ale to wymaga co najmniej trzech rzeczy. Po pierwsze, trzeba umieć to robić, mieć sprawne dowodzenie wykorzystujące szybko każdy błąd przeciwnika, organizować współdziałanie różnych rodzajów wojsk – czołgów z piechotą, artylerią i lotnictwem.
Po drugie, potrzeba przewagi informacyjnej, doskonałego rozpoznania opartego na różnych urządzeniach, jak bezpilotowe aparaty latające, którymi wojska należy odpowiednio nasycić. Niezbędne jest dobre rozpoznanie radioelektroniczne. A i to nie wystarczy – efekty tego rozpoznania trzeba też szybko opracować, opisać, co z tego wynika, i rozesłać na wszystkie szczeble dowodzenia. Dlatego Amerykanie mają całe brygady wywiadu (intelligence brigade). Zamiast żołnierzy z karabinami i granatnikami siedzą przed ekranami okularnicy, analizując, łącząc informacje w bazy danych, rysując pełny obraz sytuacji i nieustannie dbając o dystrybucję wyników swojej pracy.