Taki obrazek z przeszłości: radzieccy żołnierze ruszają do ataku, a między nimi oficer z pistoletem, w furażerce zamiast hełmu. Odwraca się do swoich żołnierzy i krzyczy coś w rodzaju: „Za mną!”.
Jego postawa mogła kiedyś fascynować młodych czytelników serii z tygrysem. Ale przecież ów dowódca był niespełna rozumu – powinien siedzieć w punkcie dowodzenia na pierwszej linii i przez radio kierować walką, obserwując rozwój wydarzeń. Bo kiedy leci z żołnierzami do ataku, to oni powinni już wiedzieć, że mają przechlapane, skoro sam dowódca zdecydował się popełnić samobójstwo.
Warto o tym pamiętać, gdy liczba wyższych rosyjskich oficerów zabitych na Ukrainie gwałtownie rośnie. Jakim cudem zginął szef sztabu rosyjskiej 41. Armii gen. mjr Witalij Gerasimow albo zastępca jej dowódcy gen. mjr Andriej Suchowiecki? Co ciekawe, właśnie ta armia drepcze w miejscu między jednostkami nacierającymi na Kijów od północy, przez Czernihów, i tymi, które idą w stronę ukraińskiej stolicy od północnego wschodu, przez Konotop.
W czasie drugiej wojny światowej zdarzało się, że radzieccy generałowie w obliczu aresztowania przez NKWD osobiście ruszali do walki. Stawali przed dylematem: albo pociągnę swe wojska i nastąpi przełom, albo polegnę w walce. Tak czy siak zostanę bohaterem, a nie gułagowym zekiem. Czy dzisiaj w Ukrainie mamy powtórkę z tej historii?
Czy Rosja umie prowadzić wojnę?
Już kilkanaście dni Rosjanie drepczą w miejscu pod Borodzianką i Buczą po zachodniej stronie Kijowa, pod Browarami po wschodniej stronie ukraińskiej stolicy, po bokach Charkowa i na południe od Zaporoża. Także Mikołajów okazał się być przeszkodą nie do pokonania na drodze do Odessy, zaś Mariupol, Sumy i Czernihów pozostają na rosyjskich tyłach jak drzazga pod paznokciem.