Putin uderzył tuż obok. Na położony 20 km od polskiej granicy ośrodek wojskowy i poligon spadło w niedzielę przynajmniej osiem pocisków. Część źródeł mówi wyłącznie o rakietach manewrujących, inne również o nalocie bombowym. Wybuchy było nad ranem słychać po polskiej stronie, świadkowie opowiadają o trzęsących się domach i strachu, czy wojna właśnie nie przyszła i do nas. Był to jeden z najintensywniejszych ataków od początku wojny, wymierzony w obiekty położone najbliżej granic NATO. Międzynarodowe Centrum Operacji Pokojowych i Bezpieczeństwa przy poligonie sił lądowych w Jaworowie koło Lwowa to najważniejszy od lat punkt na mapie współpracy wojskowej Ukrainy z Zachodem. Żołnierze instruktorzy z państw NATO (Stanów Zjednoczonych, Kanady, Wielkiej Brytanii) ewakuowali się stamtąd kilka dni przed wojną. Te trzy kraje utrzymywały niemal stałą obecność od 2015 r., ale częstymi gośćmi byli też Polacy z dowództwa trójnarodowej polsko-litewsko-ukraińskiej brygady w Lublinie i innych współpracujących formacji wojskowych.
Niektóre ukraińskie media donoszą, że w Jaworowie wciąż mogli się znajdować obcokrajowcy, ale władze podały, że wśród 35 zabitych i ponad 130 rannych nikogo z zagranicy nie było. Celem Putina było jednak zastraszenie społeczeństw państw NATO, zwłaszcza Polski. Zaatakowane obiekty wojskowe leżą tuż przy drodze prowadzącej do przejścia granicznego w Korczowej. Tą drogą na zachód przemieszczają się rzesze uchodźców, a na wschód wciąż płynie pomoc wojskowa. Zrzucając tam bomby i rakiety, Putin chciał dać sygnał, że jest w stanie uderzyć w każde miejsce w Ukrainie, ale szczególnie zagrożone są te miejsca, które zapewniają ratunek cywilom i wsparcie siłom zbrojnym. Choć nie ma na ten temat potwierdzonych doniesień, jaworowski poligon mógł być miejscem przyjmowania i dystrybucji wojskowej pomocy z Zachodu.