Tłumy uchodźców z Ukrainy – zmęczonych, przestraszonych, zdezorientowanych. Wolontariusze skarżący się na złą organizację pomocy i wszechobecne braki. Chłód, ludzie śpiący na kartonach, przykryci kocami. Hale naprędce udostępniane jako przestrzeń dla matek z dziećmi. Słowo „chaos” odmieniane przez wszystkie przypadki w nagłówkach artykułów.
Tym razem nie jest to opis Dworca Centralnego w Warszawie, który od prawie trzech tygodni boryka się z napływem uchodźców z kraju ogarniętego wojną. Tak wygląda sytuacja w Berlin Hauptbahnhof – głównym dworcu kolejowym niemieckiej stolicy. Sytuacja stała się na tyle poważna, że tamtejsze ministerstwo spraw wewnętrznych poprosiło Polskę o wstrzymanie specjalnych pociągów, którymi w weekend docierali na zachód uchodźcy z Ukrainy. Trzy ostatnie nie dotarły do Berlina, żeby nie pogłębiać efektu „wąskiego gardła”. Wcześniejszymi połączeniami dotarło tak 27 tys. osób.
Mówił o tym w poniedziałek wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Paweł Szefernaker. Dodał, że strona niemiecka zadeklarowała rozbudowę swoich punktów recepcyjnych, prawdopodobnie w Zgorzelcu i Rzepinie. „Jeśli coś się szybko nie zmieni, sytuacja stanie się dramatyczna” – powiedziała w sobotę Monika Hebbinghaus, rzeczniczka landowego urzędu ds. uchodźców.
Czytaj też: Jak z pomocą uchodźcom radzą sobie polskie koleje?
Pociągi mniej upchane
W niedzielę granicę z Polską przekroczyło 82 tys. osób z Ukrainy. „Ten napływ jest prawie o połowę mniejszy niż w szczycie tydzień temu. Niemniej nadal jest bardzo duży” – mówił na poniedziałkowej konferencji prasowej Maciej Wąsik, sekretarz stanu w MSWiA, dodając, że sytuacja na dziś jest ustabilizowana.
Zmianę tę widać na stołecznych dworcach, szczególnie na Centralnym, który najgorzej radził sobie z organizacją pomocy. – Rzeczywiście w ostatnich dniach pociągi, które się u nas zatrzymują, są widocznie mniej upchane – mówi Jędrzej, wolontariusz działający na Centralnym. – Wygląda na to, że Berlin będzie teraz przeżywał to, co my przeżywaliśmy przez ostatnie kilkanaście dni – dodaje bez satysfakcji. I podkreśla, że sytuacja w Warszawie, choć się poprawia, nadal nie jest bliska ideału.
Na Centralnym nadal można zobaczyć ludzi śpiących na wytartych karimatach w holu głównym. Ale chaos, który w ostatnim czasie był niechlubną wizytówką sytuacji na dworcu, zelżał. Duża w tym zasługa strażaków, którzy od kilku dni pomagają uchodźcom m.in. dotrzeć do konkretnych pociągów. I oczywiście samych wolontariuszy, którzy mimo wielu kłód rzucanych im pod nogi przez wojewodę Konstantego Radziwiłła nie złożyli broni.
Czytaj też: Polsce grozi katastrofa humanitarna. Czy PiS wie, co robi?
Nie czas na uśpienie
Na dworcach zachodnim i wschodnim, gdzie organizacją pomocy zajęły się władze Warszawy, od początku było lepiej niż na Centralnym. I nadal jest. – Sam pan widzi, nie możemy narzekać – mówi Oksana, wolontariuszka ze Wschodniego, pomagająca uchodźcom tłumaczyć z polskiego. – Na brak środków nie narzekamy [pokazuje na zaparkowane na zewnątrz autobusy miejskie wypełnione karimatami, kocami, pampersami], ludzie też pomagają [teraz na wózki dla dzieci zostawione przed dworcem], nawet karty sim do telefonów są [dwa stoiska wewnątrz hali].
Na Zachodnim, parafrazując sekretarza Wąsika, sytuacja też wygląda stabilnie. Też jest autobus i mnóstwo darów, głównie ubrań i jedzenia. Większość z nich czeka na zewnątrz (w poniedziałek po południu było 11 st. C). Wolontariusze nie narzekają.
Wracając do Centralnego: mł. kpt. Michał Wichrowski z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie przyznał w sobotę, że uchodźców rzeczywiście jest mniej, niż było w tygodniu. „Jednak mamy do czynienia z napływem falowym – ocenił w rozmowie z Polską Agencją Prasową. – Raz tych osób jest więcej, raz mniej”.
Na zawieszenie mobilizacji i ogólne uśpienie nastrojów jest więc stanowczo za wcześnie. Szczególnie że sytuacja w Polsce może się jeszcze mocno zmienić, w zależności od tego, co będzie się działo u naszego zachodniego sąsiada.