Rychłe zatwierdzenie polskiego KPO nie oznaczałoby wypłat, jeśli przedtem nie zostałyby wdrożone zmiany w systemie dyscyplinarnym dla sędziów. I z tym władza PiS i Solidarnej Polski Ziobry będzie się musiała cały czas liczyć.
Mariusz Janicki: Święty PiS na wojnie, nie tykać
Polski KPO. Pieniądze najwcześniej latem
Komisja Europejska wstrzymała zatwierdzenie Krajowego Planu Odbudowy (KPO) dla Polski w lipcu zeszłego roku. Kilka dni przed oficjalnym sfinalizowaniem negocjacji z rządem Mateusza Morawieckiego okazało się, że władze nie zamierzają wdrażać decyzji TSUE w sprawie stworzonego przez PiS i Solidarną Polskę, sprzecznego z unijnym prawem systemu dyscyplinarnego dla sędziów.
Jeszcze jesienią i w Brukseli, i w Warszawie pojawiły się spore nadzieje, że KPO uda się zatwierdzić w listopadzie. Jednak Polska ostatecznie nie była w stanie zobowiązać się na piśmie, czyli w harmonogramie stanowiącym część KPO, do zmian w sądownictwie. Rozmowy zamarły, reaktywował je dopiero złożony w lutym projekt Andrzeja Dudy.
Bruksela w rozmowach z Polską wróciła do pomysłu wpisania reformy sądowej do treści KPO jako jednego z tzw. kamieni milowych. Pozwoliłoby to nie czekać z zatwierdzeniem planu aż do uchwalenia i pełnego wdrożenia wymaganych reform. Pierwsze wypłaty i tak popłynęłyby do Polski dopiero po realizacji obiecanych zmian w sądownictwie – w optymistycznym scenariuszu dopiero latem tego roku.
Czytaj też: Nadciąga zmęczenie taką Polską w Unii
Zaprzepaszczona dotacja i skrzywdzeni sędziowie
Ogólnounijne przepisy o Funduszu Odbudowy pozwalały bowiem na wypłaty zaliczek (13 proc. dotacji) tylko do końca 2021 r. Te władza PiS zaprzepaściła. Natomiast teraz pieniądze nie mogą być wypłacane „z góry”, lecz wyłącznie „z dołu”, czyli dopiero po osiągnięciu kolejnych „kamieni milowych” w różnych dziedzinach (na czele z polityką klimatyczną i cyfryzacją). A te są rozpisane w KPO każdego członka UE aż do 2026 r.
Szefowa KE Ursula von der Leyen już jesienią publicznie postawiła polskim władzom trzy warunki w kontekście wypłat z KPO: jasne zobowiązanie w sprawie likwidacji Izby Dyscyplinarnej (chodzi o usunięcie jej z systemu dyscyplinowania sędziów), zobowiązanie do zmiany systemu dyscyplinarnego, rozpoczęcie procesu przywracania sędziów odsuniętych od orzekania. W projekcie Dudy za „dość wątpliwy element do rozwiązania” uznano w lutym w Brukseli właśnie kwestię przywracania do pracy sędziów skrzywdzonych przez Izbę Dyscyplinarną. Z wyroku TSUE wynikałoby bardzo szybkie odwołanie takich decyzji, a projekt zakłada tu dość długi proces.
Komisja Europejska, która nadal ma nadzieję na ugodę w najbliższych paru tygodniach, czeka na jasną deklarację polskich władz o gotowości przyjęcia wymaganych zmian (w formie projektu Dudy czy posłów PiS). Po ewentualnym „zielonym świetle” i tak potrzebna jest zgoda przedstawicieli państw w Radzie UE na KPO każdego kraju.
A co z wadliwym statusem Krajowej Rady Sądownictwa? Ta sprawa od początku sporów o KPO leżała poza negocjacjami o tych konkretnych funduszach. „W sprawie KPO nie zamierzamy dodawać nowych warunków związanych z Krajową Radą Sądownictwa” – potwierdziła w lutym Věra Jourová, zajmująca się praworządnością wiceszefowa Komisji Europejskiej. Wprawdzie Bruksela od wielu miesięcy usiłowała zachęcać władze Polski, by usunęły problemy z upolitycznionym statusem neo-KRS, której zbliża się koniec kadencji. Nie było żadnej większej reakcji, ale KE nadal chce zajmować się tym problemem przede wszystkim w ramach art. 7, a nie w kontekście negocjacji o KPO.
Czytaj też: Po wyroku Trybunału Przyłębskiej. Polska na krawędzi
Ominąć orzeczenia TK Przyłębskiej
Polski Krajowy Plan Odbudowy, którego projekt – poza częścią praworządnościową – jest dobrze oceniany w Brukseli, określa zasady, cel i harmonogram spożytkowania ok. 23 mld euro dotacji dla naszego kraju. Jednak zgodnie z przepisami o Funduszu Odbudowy do końca 2022 r. trzeba rozpisać projekty za 16,7 mld euro. Jeśli KPO nie zostałby zatwierdzony do końca roku, Polska straciłaby tę część funduszy.
Wdrożenie reform zapisanych w „kamieniu milowym” pomogłoby zastopować naliczanie zwiększającej się o milion euro dziennie kary za niepodporządkowanie się środkowi tymczasowemu (zabezpieczeniu) TSUE w sprawie wstrzymania działalności Izby Dyscyplinarnej. Ponadto zmiany sądowe, do których miałaby zobowiązać się Polska w ramach KPO, w istocie omijałyby rozstrzygnięcia TK Julii Przyłębskiej uderzające w prymat TSUE. Polskie władze, choć bez przyznania tego wprost, podporządkowałyby się bowiem wyrokowi TSUE w kwestii systemu dyscyplinarnego oraz zabezpieczeniu w sprawie tzw. ustawy kagańcowej.
Mimo nierozwiązanej kwestii neo-KRS oraz „trefnego” statusu TK Przyłębskiej (m.in. z powodu tzw. dublerów) reformy, których Bruksela domaga się w ramach KPO, zażegnałyby – na razie i tak nieduże – ryzyko, że Polska zacznie tracić pieniądze z powodu innych przepisów – reguły „pieniądze za praworządność”. To jednak znacznie bardziej grozi węgierskiemu premierowi Viktorowi Orbánowi i dotyczy cięć pod dwoma równoczesnymi warunkami. Pierwszy to naruszenia państwa prawnego, a drugi to wpływ tych naruszeń „w sposób wystarczająco bezpośredni” (lub takie poważne ryzyko) na należyte zarządzanie funduszami UE lub ochronę interesów finansowych wspólnoty. Gospodarowanie pieniędzmi UE w Polsce nadal jest oceniane w Brukseli jako poprawne.
Niewątpliwie wojna w Ukrainie jest odbierana w UE po części jako powód, a po części polityczny pretekst dla Warszawy, by szukać ugody. Niewątpliwie także po unijnej stronie jest gotowość do bardziej koncyliacyjnego języka i może nieco większych kompromisów. Ale nie oznacza to odpuszczenia praworządnościowych postulatów związanych z KPO.