Organizacja finansowego zaplecza Kremla wygląda jak hybryda kartelu Escobara i mafii Don Corleone. Sytuację obrazowo przedstawia Daniel Fried, amerykański dyplomata, m.in. były ambasador w Polsce: wielcy bogacze całują sygnet szefa i dzielą się z nim zyskami. Stąd określenie specjalistów na model rosyjskiego systemu gospodarczego – autorytarna klepotokracja.
Teraz jednak, za sprawą sankcji nałożonych za wojnę w Ukrainie na rosyjskich miliarderów, kurczą się ich majątki, co oznacza, że schnie jedno z kluczowych źródeł finansowania Kremla. Albo przynajmniej tak to wygląda.
Pierwsze dni inwazji na Ukrainę kosztowały najbogatszych Rosjan w sumie 126 mld dol. Władimir Potanin (m.in. hutnictwo niklu i farmacja) musiał pożegnać się z 8 mld. Giennadijowi Timczence (kiedyś branża naftowa, dziś inwestycje) została połowa z majątku wycenianego w sumie na 22 mld. Aliszer Usmanow (kopalnie i druga sieć komórkowa Rosji) stracił 1,7 mld, ale ma jeszcze jakieś 19,5 mld. Ubytki są na tyle poważne, że dwunastka rosyjskich obywateli wypadła z globalnej listy dolarowych miliarderów.
Kurs ku bezpiecznym brzegom
Niektórzy z wciągniętych na listy sankcyjne – w wielu przypadkach razem z rodzinami – lamentują, że nie mają związków z polityką. Usmanow pisnął, że to niesprawiedliwe. Nie wszyscy byli traktowani jednakowo: aż dwa tygodnie na upłynnienie swoich głównie brytyjskich aktywów dostał właściciel klubu piłkarskiego Chelsea Roman Abramowicz, który starał się chronić za izraelskim paszportem. W obronę brał go m.in. Jad Waszem, Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu w Jerozolimie, hojnie wspierany przez Abramowicza.
Oligarchowie znali ryzyko. Kolejne ruchy Putina, zwłaszcza zadrażnienie z 2014 r. na tle Krymu i Donbasu oraz majstrowanie przy wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 2018 r.