Konflikty zbrojne wymuszają zawieszenie wielu zasad, które w innym wypadku byłyby nienaruszalne. Także w sieci. Atak Rosji na Ukrainę to być może pierwsze starcie, w którym media społecznościowe mogą odegrać fundamentalną rolę – nie tylko jako płaszczyzna działań wojennych, ale też ich instrument. Jak się bowiem okazuje, technologiczni giganci zdecydowali się opuścić swoje bezpieczne i finansowo korzystne paradygmaty „robienia biznesu ze wszystkimi”, przestały się też chować za wybujałym ego swoich prezesów i naciąganymi tłumaczeniami o zapewnianiu ogółowi użytkowników wolności wypowiedzi. Facebook i Instagram to teraz obok amerykańskich sankcji, niemieckiej broni przeciwpancernej i unijnej ofensywy dyplomatycznej kolejna oręż przeciw putinowskiej Rosji.
Czytaj też: Wieczór z Rossija24. Wieści z innego, równoległego świata
„Śmierć rosyjskim żołnierzom”? Dozwolone
Jak donosi dziennik „Guardian”, Meta – spółka Marka Zuckerberga – wprowadziła tymczasowe zmiany w swojej polityce dotyczącej mowy nienawiści i postępowania z agresywnymi wpisami. Zgodnie z wytycznymi firmy, do których dotarli dziennikarze gazety, Facebook i Instagram nie będą już kasować komentarzy użytkowników z Europy Środkowo-Wschodniej zawierających nawoływania do przemocy, a nawet groźby śmierci pod adresem rosyjskich żołnierzy.
Na liście państw objętych tymi zasadami są m.in. Polska, Rumunia, Węgry, kraje bałtyckie, Armenia i Azerbejdżan. Oraz, co ciekawe, sama Rosja. Użytkownicy ci mogą pod adresem jej żołnierzy napisać praktycznie wszystko – i nie zostaną zbanowani. Meta podkreśla przy tym, że przestaje cenzurować tylko konkretne komentarze. Dlatego hasło „śmierć rosyjskim żołnierzom” będzie ignorowane, ale już wezwania do przemocy wobec zwykłych Rosjan zostaną usunięte.
Spółka argumentuje, że ma na względzie bieżący kontekst międzynarodowy. Już wcześniej jednoznacznie potępiła agresję Rosji, teraz daje więcej władzy swoim użytkownikom, którzy w tym modelu są zarówno klientami, jak i dostarczycielami danych, najważniejszej cyfrowej waluty. W ramach wymuszonych wojną wyjątków pozwala też na komplementowanie działań pułku Azow, ultraprawicowej jednostki paramilitarnej walczącej w Donbasie.
Kreml natychmiast na ten ruch odpowiedział. Rosyjska ambasada w Stanach Zjednoczonych wydała komunikat o „agresywnej i kryminalnej polityce” spółki, wzywając do jej zaprzestania i prosząc o interwencję Biały Dom. Na Marku Zuckerbergu specjalnego wrażenia to raczej nie zrobi, bo już wcześniej przykręcił śrubę proputinowskiej propagandzie.
Czytaj też: Trolle zmieniają front. Antyszczepionkowcy sieją propagandę Kremla
Rosja znika z internetowej mapy świata
Od wybuchu wojny ponad dwa tygodnie temu z Facebooka zniknęły strony Russia Today i Sputnika, głównych medialnych wehikułów kremlowskiej propagandy. Internauci regularnie też zgłaszają przypadki dezinformacji, a doniesienia z samej firmy wskazują, że moderatorzy dostali wyraźne wytyczne: „zero tolerancji”. Zuckerberg już raz się na tym sparzył, pozwalając Rosjanom zdominować przekaz w czasie kampanii prezydenckiej w 2016 r. Poniósł wtedy gigantyczne straty wizerunkowe, stracił część użytkowników i przede wszystkim miał na głowie konflikty wewnętrzne, zakończone kontrowersyjnymi wyciekami dokumentów do prasy. Drugi cios o tej sile byłby zapewne jeszcze boleśniejszy, więc Meta dmucha na zimne.
Reszka: Co o tej wojnie myślą Rosjanie? „Jakoś to będzie”
W rewanżu Roskomnadzor, rosyjski regulator medialny, zablokował w kraju dostęp do Facebooka, ograniczył też możliwość korzystania z Twittera. Ostatnią ofiarą wojny w mediach społecznościowych jest Instagram. Jeszcze przed weekendem rosyjskie influencerki szykowały się do exodusu z tej platformy, podając na swoich profilach linki do innych swoich kont: na Telegramie i popularnym w ich ojczyźnie portalu Vkontaktie. Izolacja Rosji w sieci pogłębia się i powoli dochodzi do punktu, w którym rządzony przez Putina kraj de facto zniknie z internetowej mapy świata.
Z jednym wyjątkiem: TikTok wygodnie siedzi okrakiem na propagandowej barykadzie. Z jednej strony chińska aplikacja, identyfikowana przez amerykański wywiad jako wehikuł propagandy reżimu Xi Jinpinga, zablokowała Russia Today i Sputnika, z drugiej – pozwala rosyjskim mediom publicznym wciąż tu funkcjonować. Rosjanie mają do TikToka otwarty dostęp, nie zobaczą w nim jednak treści z innych krajów. Serwis odciął też możliwość nagrywania nowych filmów – nawet dla Rosjan. Dostępne będzie więc to, co archiwalne. Cenzury jednak nie ma, państwowa propaganda płynie szerokim strumieniem.
Czytaj też: Runet. Po co Putinowi swojski, „rosyjski internet”?
Pierwsza wojna ery TikToka
Inna rzecz, że TikTok nie cenzuruje materiałów pod względem ich ewentualnej drastyczności. Oznacza to, że bez większego trudu da się tam znaleźć filmiki nagrane prawie na linii frontu, z wybuchami i szokującymi scenami w tle. Amerykańskie media ochrzciły inwazję na Ukrainę „pierwszą wojną ery TikToka”, nawiązując do ewolucji mediów w czasie konfliktów zbrojnych. Magazyn „New Yorker” przypomniał, że Wietnam był pierwszą wojną telewizji, konflikt w Zatoce Perskiej określano mianem „wojny CNN”, a inwazję na Irak dekadę później – „wojną Fox News”. Wbrew obawom Białego Domu chińska platforma nie odegra jednak zapewne żadnej roli w starciach propagandowych. Według badań Pew Research Center TikTok jest podstawowym źródłem wiedzy o świecie dla 6 proc. Amerykanów.
Nie ma wątpliwości, że dla mediów społecznościowych ta wojna jest przełomowa. Po raz pierwszy są nie tylko jej przedmiotem, ale i podmiotem, a platformy zdecydowały się dołączyć do zachodniej koalicji przeciwko Putinowi. I choć dla wielu zawieszenie walki z mową nienawiści jest krokiem w złą stronę, to zjednoczenie świata technologicznego w obozie liberalnym i demokratycznym należy uznać za sukces. To może być jedna z niewielu korzyści, które wynikną z bezsensownej i brutalnej polityki Władimira Putina.
Czytaj też: Rosyjska propaganda. Świat według Putina