To będzie największa od ponad pół wieku polityczna fiesta w najdłuższym kraju świata. Poprzednia była w 1970 r., kiedy świętując wyborcze zwycięstwo socjalisty Salvadora Allende, ludzie ubodzy, często o śniadej cerze i „indiańskich” rysach, wylegli na ulice. Tamtą fiestę storpedowały klasy wyższe i Ameryka – skończyło się zamachem stanu gen. Augusto Pinocheta w 1973 r. i kilkunastoma latami krwawej dyktatury.
Demokratyczna transformacja przywróciła wolne wybory i wolność słowa, ale utrzymała społeczne status quo, oparte na głębokich nierównościach. Chile to kraj zbudowany według recept „Chicago Boys” – uczniów rynkowego radykała Miltona Friedmana. Recepty te zakwestionowano dopiero podczas ulicznych protestów z 2019 r. Zwieńczeniem kontestacji jest wybór 36-letniego Gabriela Borica na prezydenta.
Nie chodzi tu o zwykłą wygraną w politycznej rozgrywce, a o zmianę całego porządku. Więcej – o zmianę dominującego sposobu myślenia o społeczeństwie i gospodarce. „Jeśli Chile było kolebką neoliberalizmu, to teraz stanie się jego grobem” – powtarzał podczas kampanii Boric, który 11 marca zostanie zaprzysiężony na prezydenta kraju.
1.
Jest dzieckiem klasy średniej z Punta Arenas – południowego krańca Chile. Jego ojciec, inżynier chemik i sympatyk chadecji, to potomek chorwackich imigrantów, którzy przybyli z Europy pod koniec XIX w. Mama pochodzi z Katalonii.
Na scenie publicznej Boric pojawił się 11 lat temu wraz z pokoleniem studentów, którzy walczyli o edukację – darmową i dobrą. Ale polityczne ostrogi, na mniejszą skalę, zdobywał wcześniej. Jako student prawa i uczelniany aktywista doprowadził do usunięcia dziekana za niejawne podejmowanie decyzji oraz plagiat.