W Rosji sprzeciw wobec wojny widać na ulicach największych miast i w mediach społecznościowych. Te tradycyjne zostały zakneblowane. Roskomnadzor zakazał używania w doniesieniach z Ukrainy słów „wojna”, „inwazja”, „agresja Rosji”. Grozi za to kara (ok. 60 tys. dol.) i blokada działaności.
Antywojenne demonstracje nie są masowe, ale są spontaniczne i – co ważne – trwają. Według OVD-INFO, watchdoga monitorującego protesty, do tej pory aresztowano już za to ponad 7,5 tys. osób. „Zatrzymanych może być znacznie więcej, OVD publikuje tylko potwierdzone dane” – czytamy. Skala sprzeciwu zaskakuje, otwarta krytyka Kremla to dziś akt bohaterstwa.
Moment rewolucyjny jeszcze nie nastąpił
Wystarczy kartka z napisem „niet wojnie”, by zostać skazanym na 15 lat pozbawienia wolności. Wniosek o tak wysoki wymiar kary za „upowszechnianie fałszywych informacji na temat działań armii rosyjskiej” wpłynął w środę do Dumy. Bez wątpienia zostanie przyjęty w trybie natychmiastowym. Z perspektywy Kremla nie mamy bowiem do czynienia z wojną, ale „bratnią pomocą”, próbą wyzwolenia Ukrainy z rąk „junty faszystowsko-nazistowskiej”. Każdy, kto temu przeczy, co gorsza publicznie, powiela kłamstwa. Roskomnadzor wskazuje jasno: „rzetelne informacje przekazują media i instytucje rządowe”.
W takich warunkach skala protestów nie może być duża. Wprawdzie Aleksiej Nawalny wzywa Rosjan do wychodzenia na ulice codziennie, ale w swojej masie jak dotąd nie stworzyli zagrożenia dla reżimu. Co więcej, propaganda, którą władze uprawiają od lat, rozbudzając w społeczeństwie sen o potędze, nostalgię imperialną, strasząc amerykańskim „imperium kłamstwa”, powoduje, że Rosjanie faktycznie przyjmują optykę władz i obawiają się represji.
Jak wskazują badania kremlowskiej sondażowni WCIOM z 28 lutego, 22 proc. Rosjan nie popiera działań Rosji w Ukrainie. Przeciw wojnie opowiadają się głównie przedstawiciele inteligencji oraz opozycji, zwłaszcza mieszkańcy miast. Ale nie na tyle, by zdarzył się „moment rewolucyjny”. Dla władz to wciąż nie zagrożenie, a najwyżej utrudnienie.
Podkast: Inwazja na Ukrainę. Po co Putinowi ta wojna?
Potencjał zmiany w Rosji jest
Ale Kreml nie bagatelizuje tej sprawy. Dla Putina protesty to czarny sen, w tzw. kolorowych rewolucjach dopatruje się planu Waszyngtonu, którego celem jest wymiana władz w republikach byłego ZSRR. Niepokoją go demonstracje, które na początku roku wybuchły w Kazachstanie – przykład Nursułtana Nazarbajewa dowodzi, że można obalić także byłych przywódców. Polityczna emerytura nie daje gwarancji bezpieczeństwa.
Władze zdają sobie również sprawę, że frustracja społeczna może wymknąć się spod kontroli. Kreml był przerażony masowymi protestami na pl. Błotnym po sfałszowanych wyborach do Dumy na przełomie 2011/2012 r.; demonstracjami po przyjęciu niepopularnej reformy emerytalnej w 2018 czy w obronie Nawalnego rok temu. Potencjał zmiany więc jest. Pytanie tylko, gdzie przebiega czerwona linia, po przekroczeniu której Rosjanie przestaną się bać i wezmą sprawy w swoje ręce.
Czy iskrą, która wznieci rewoltę, będą sankcje uderzające po kieszeni przeciętnych obywateli? Galopujące ceny, inflacja, ograniczenia w dostępie do produktów i usług? A może frustracja skieruje się do zewnątrz, Rosjanie będą winić Zachód i skonsolidują się wokół władz? Trudno to teraz przewidzieć – zachowania mas, jak w każdym kraju autorytarnym, mogą zaskoczyć. Zwyczajowo rewolucją zaskoczeni są też dyktatorzy, których chwilę wcześniej popierała większość społeczeństwa.
Pewne jest to, że jeśli dojdzie do masowych protestów, Kreml negocjował nie będzie – tłumienie demonstracji ma przetestowane. Dubinki (pałki szturmowe) i szokery (paralizatory) rok temu rozpędziły obrońców Nawalnego. Prawo karne zostało dośrubowane do poziomu „daj nam człowieka, a paragraf się znajdzie”, media natomiast przekształcono w narzędzie orwellowskiego „ministerstwa prawdy”.
Czytaj też: „Rosjanie złapali oddech”. Zachód musi wzmocnić sankcje
A może przewrót pałacowy?
Znacznie bardziej Putin obawia się „przewrotu pałacowego”. Człowiek służb, ukształtowany przez KGB i otaczający się prawie wyłącznie siłownikami, jest z natury podejrzliwy. Brak zaufania to zresztą podstawa myślenia politycznego w Rosji. Zasada „ufaj, ale kontroluj” wynika z logiki, że im bliższe relacje, tym większe zaufanie. Im większe zaufanie, tym poważniejsze zagrożenie. A im większa groźba zdrady, tym silniejsza podejrzliwość.
Nie może myśleć inaczej przywódca, który usuwał konkurentów drogą eliminacji. Przewrót pałacowy, jeśli wchodzi w grę, mogliby zorganizować wyłącznie ludzie z resortów siłowych. Putin słucha tylko ich, a ufa sprawdzonym kolegom z KGB, czyli „trójce” z Leningradu (szef wywiadu Siergiej Naryszkin, szef Rady Bezpieczeństwa Nikołaj Patruszew oraz szef FSB Aleksander Bortnikow).
Najbardziej jastrzębi wśród jastrzębi jest Nikołaj Patruszew. Sprawdzony w boju, dowiódł swej lojalności, kiedy – jak twierdzą Brytyjczycy – zlecił otrucie Litwinienki. To jego słowami mówi Putin, gdy zarzuca USA, że chcą „rozsadzić Rosję od środka”, a z Ukrainy uczyniły „państwo marionetkowe”. W sprawach międzynarodowych Putin powinien słuchać Siergieja Ławrowa, tymczasem jest on wyłącznie wysoko postawionym „wykonawcą” dyspozycji głowy państwa.
Andriej Sołdatow, rosyjski dziennikarz śledczy wyspecjalizowany w działaniach rosyjskich służb, twierdzi z kolei, że „człowiekiem numer jeden” w Politbiurze Putina jest minister Siergiej Szojgu – partner do rybałki (wypadów na ryby), ale przede wszystkim funkcjonariusz odpowiedzialny za ideologię i armię. To jego eksperci pomagali Putinowi kreować politykę historyczną jako instrument polityki zagranicznej.
Czytaj też: Jak GRU werbuje szpiegów
Czy siłownicy postawią się Putinowi?
Inwazja na Ukrainę wywołała dyskusję o tym, czy któryś z siłowników wypowie lojalność Putinowi. Kremlinologów zastanawiało, w jaki sposób potraktował on szefa wywiadu Siergieja Naryszkina w czasie posiedzenia Rady Bezpieczeństwa, gdy omawiano sprawę uznania separatystycznych republik donieckiej i ługańskiej, a w rzeczywistości szykowano pretekst do wojny. Naryszkin był zdenerwowany, kluczył, nie wypowiadał się wprost. A Putin drążył: „Mówisz »poprę« czy »popieram«?”. I dopytywał: „Tak czy nie?”. Czuć napięcia i niespójności w kręgu władzy, ale poniżenie szefa wywiadu mogło być też formą ostrzeżenia dla tych, którzy mieliby inne zdanie niż prezydent. Sprawę bagatelizuje Andriej Sołdato: „Putin uwielbia gierki ze swoim Politbiurem, a Naryszkin faktycznie wyglądał na zbitego z tropu”.
Ryzykowni dla Putina mogliby się okazać ci członkowie jego kręgu, którzy doszliby do przekonania, że w istocie to on stanowi zagrożenie dla Matki Rosji. I gdyby jego odezwa: „Weźcie sprawy w swoje ręce!”, zamiast do ukraińskich żołnierzy trafiła do rosyjskich patriotów.
Czytaj też: Nawet pomniki są po naszej stronie. Notatki czasu wojny
Nielojalni oligarchowie płacą
Żaden pucz nie może się udać bez zabezpieczenia finansowego. Sankcje uderzyły w majątki oligarchów, którzy w pierwszym tygodniu wojny stracili 32 mld dol. Roman Abramowicz sprzedaje klub piłkarski Chelsea, a władze Niemiec aresztowały 156-metrowy jacht należący do Aliszera Usmanowa, jednego z najbogatszych Rosjan. Kurczy się ich lista i kurczą się ich majątki. Co więcej, niektórzy zdecydowali się skrytykować inwazję na Ukrainę, wśród nich Oleg Deripaska, na którym ciążą amerykańskie sankcje, i Michaił Freidman, właściciel AlfaBanku, urodzony we Lwowie obywatel Rosji, który większość czasu spędził w Londynie.
Nie można zakładać, że oligarchowie wypowiedzą lojalność Putinowi. Dobrze pamiętają rebelię Michaiła Chodorkowskiego, który w 2003 r. stracił nie tylko znaczną część majątku, ale też dekadę wolności. Dopiero ułaskawiony przez prezydenta w 2013 r. mógł wyjść na wolność i wyjechać z kraju. Ma szczęście, bo żyje. W odróżnieniu od osobistego wroga Putina, zanim został nim Chodorkowski, a którym dziś jest Nawalny, czyli Borysa Bieriezowskiego. Za rządów Borysa Jelcyna był nie tylko najbogatszym z „gangu siedmiu” w Rosji, ale też szarą eminencją w kręgach władz.
Dzisiaj to nie oligarchowie rządzą Putinem, ale Putin nimi. Nie należy więc zbyt pochopnie liczyć na to, że „wybiją się na niepodległość” i narażą na konflikt z kimś, kto bez skrupułów pozbywa się wrogów i kto nie mniej skutecznie pozbawia ich majątków. W 2003 r. przyglądali się pokazowej sprawie Chodorkowkiego. I zawarli układ z Putinem: ich majątki i rodziny są tak długo bezpieczne, jak długo nie wykazują ambicji politycznych.
Czytaj też: Magazyny broni otworzyły się szeroko. Unia wreszcie się budzi