Związki między kontami w mediach społecznościowych, publikowanymi przez nie treściami i agendą Putina są badane przez ekspertów prawie tak długo, jak istnieją same te platformy – czyli niemal dwie dekady. O skuteczności kampanii dezinformacyjnych świat przekonał się jednak dopiero w 2016 r., kiedy Rosjanie zalali kłamstwami internet, wydatnie przyczyniając się do zwycięstwa Donalda Trumpa. Zachęceni tym sukcesem przenieśli swoją operację na poziom globalny.
Peter Pomerantsev, brytyjsko-rosyjski były producent telewizyjny, dziś ekspert od kremlowskiej propagandy, udokumentował m.in. ataki rosyjskich trolli na niezależne media na Filipinach, gdzie celem była późniejsza laureatka Pokojowego Nobla Maria Ressa. Pisał o fałszywych oskarżeniach o korupcję w Meksyku, wpisach pogłębiających polaryzację w Europie Zachodniej, atakujących rząd federalny w USA. We wszystkich tych przypadkach ślady prowadziły na Kreml.
Antyszczepionkowcy w orbicie Kremla
I to właściwie jedyny ich wspólny mianownik, bo na pierwszy rzut oka ruchy te niewiele łączy. Niektóre mogą uchodzić nawet za prodemokratyczne, obywatelskie zrywy. Sama substancja jest dla Rosjan wtórna, liczy się efekt, którym zawsze jest destabilizacja relacji społecznych w danym kraju. Nie inaczej było w czasie pandemii covid-19, która dała idealny pretekst do podkopania zaufania wobec demokracji. Zaraz po wprowadzeniu pierwszych obostrzeń bardzo modne w sieci stały się określenia takie jak „faszyzm sanitarny”, a konta na Twitterze, które wcześniej zajmowały się siecią 5G, antyuchodźczym rasizmem i ulicznym antysemityzmem, przerzuciły się na propagowanie narracji o koronawirusie jako nieistniejącym zagrożeniu służącemu interesom bliżej nieokreślonych elit.
Szczepienia na covid to także żyzny grunt dla rosyjskiej propagandy, w jej orbicie znaleźli się więc także antyszczepionkowcy. Choć to wszystko grupy marginalne liczbowo, to bardzo dobrze zorganizowane i głośne, również dzięki uwadze, jaką nie zawsze roztropnie poświęcają im media. To na przecięciu tych dwóch rzeczywistości – cyfrowej rosyjskiej armii i działaczy antyszczepionkowych – należy doszukiwać się sukcesu, jaki ruch niewątpliwie odniósł w kilku krajach, w tym w Polsce. Teraz pandemia spadła z nagłówków, a Kreml sam ma też inny interes strategiczny. Trolle się przebranżowiły i zostały wysłane na front dezinformacji wokół wojny.
Czytaj też: Rosyjska propaganda. Świat według Putina
Trolle zmieniają front
Jak wynika z danych Instytutu Badania Internetu i Mediów Społecznościowych (IBIMS), aż 9 na 10 kont w mediach społecznościowych, które 21–22 lutego uaktywniły się, szerząc prorosyjską propagandę na temat działań militarnych na Ukrainie, wcześniej było bezpośrednio zaangażowanych w szerzenie treści antyszczepionkowych. Tylko w te dwa dni przez polski internet przelało się 4,5 tys. wpisów propagandowych, generując 2 mln interakcji. Z kolei badania prowadzone m.in. w 2020 r. przez zespół East Stratcom Task Force, jednostkę Komisji Europejskiej zajmującą się dezinformacją w internecie, jednoznacznie wykazały związek Kremla z falą nowych kont w social mediach koncentrujących się na teoriach spiskowych wokół pandemii. Wtedy ich narracja oparła się na podważaniu ustaleń naukowych i dyskredytowaniu rządów wprowadzających lockdowny. Znowu – Rosjanie uderzyli w skali ogólnoświatowej. W Europie atakowali ostrożnych wobec wirusa liberałów i socjalistów, w Brazylii chwalili negacjonistę Jaira Bolsonaro. Uderzali wszędzie, gdzie widzieli chociaż cień szansy na sukces.
Te dane ukazują ciąg przyczynowo-skutkowy: Kreml najpierw zalał świat fake newsami o koronawirusie, potem wykorzystał je jako bazę dla antyszczepionkowców, a dzisiaj tych ostatnich przebiera w agentów antyukraińskiej propagandy. Nad ustaleniami KE i IBIMS warto jednak pochylić się bardziej. Ofensywa rozpoczęta w internecie już 21 lutego, a więc tuż przed wkroczeniem rosyjskich wojsk do Donbasu, świadczy o skoordynowanym działaniu służb propagandowych. Rosjanie wiedzieli, że decyzja o inwazji już zapadła, wykorzystali więc armię trolli do przygotowania gruntu pod doniesienia z frontu – oczywiście fałszywe. W tym sensie trolle są specjalnymi oddziałami, desantowanymi za liniami wroga w celu wyprowadzenia wewnętrznego uderzenia. Analiza treści, które w kolejnych dniach publikowały, potwierdza tę tezę. Rosjanie za pomocą trolli nie chcą uderzyć w Ukraińców, ale Polaków. Już w ubiegłym tygodniu naukowcy alarmowali o morzu postów o rzezi wołyńskiej, działaniach UPA i rzekomo „dziedzicznej” nienawiści Ukraińców do Polaków.
Podkast: Inwazja na Ukrainę. Po co Putinowi ta wojna?
Putin liczy, że Kijów skapituluje
Cel tej ofensywy jest jasny – chodzi o osłabienie poparcia dla ukraińskiego wojska, ale też wsparcia dla przybywających do naszego kraju uchodźców. Kremlowscy propagandyści poruszają się według złożonego, ale przewidywalnego planu. Jeśli Polacy dadzą się przekonać, że pół miliona uchodźców z Ukrainy stanowi dla nich zagrożenie, przekaz pójdzie też w drugą stronę. Ukraińcy będą bali się tu przyjeżdżać, będą szukać alternatyw. Przy podobnych działaniach Putina na Węgrzech i w Rumunii mogą zdecydować, że najbardziej opłaca się im zostać w kraju. Przy zwiększonej liczbie cywilów, w tym kobiet i dzieci, narażonych na bombardowania, władze w Kijowie mogą podjąć decyzję o kapitulacji, by chronić swoich obywateli. I o to Rosji w tym konflikcie chodzi. Skłócona, niechętna uchodźcom Europa i upadła Ukraina to marzenie Putina.
Czytaj też: Złoty most dla Putina
Z analizy rosyjskich działań w internecie da się wyciągnąć dwa kluczowe wnioski. Po pierwsze, nie należy oddzielać ofensywy trolli od ataków regularnego wojska. To elementy tej samej machiny, nie ma znaczenia, że jedni walczą w mundurach i z karabinami, inni w dresach przed ekranem, często nawet nieświadomie. Tu i tu Putin walczy z Zachodem i w obu przypadkach trzeba zachowywać się jak na regularnej wojnie. Drugi wniosek jest być może jeszcze ważniejszy: rosyjska propaganda jest wielowarstwowa, przepoczwarza się w zależności od potrzeb Kremla. A ten zawsze gra na długi dystans. Nie skupia się na pojedynczych, szybkich celach.
Dlatego należy się spodziewać nowych wcieleń tej propagandy. „UPAina” i Kijów jako źródła antyeuropejskiej cywilizacji mogą się nie przyjąć, więc Kreml dorzuci inne wątki. Już je widać – emocjonalne, przesadzone i często fałszywe doniesienia o rzekomej segregacji rasowej stosowanej wobec uchodźców przez polskich celników na granicy. Co ważne, wiele z nich może być na pozór niezwiązanych z wojną. Wszystkie tematy, które pogłębiają polaryzację, uderzają w instytucje demokratyczne i jedność Zachodu, przydają się Kremlowi. Trzeba o tym pamiętać, zwłaszcza gdy informacji dostajemy bardzo dużo, a czasu, by je zweryfikować – mamy coraz mniej.
Czytaj też: Nawet pomniki są po naszej stronie. Notatki czasu wojny