Po kilku dniach wojny, która układa się dla Rosjan bardzo źle, w przestrzeni publicznej na Zachodzie – w wypowiedziach dla mediów, w internecie, mediach społecznościowych – zaczyna przeważać niebezpieczna opcja triumfalistyczna.
Czytaj też: Szósty dzień wojny. Rosja ściąga odwody, wychodzą na jaw braki
Triumfalne okrzyki
„Zmiana władzy, ale w Rosji!” – pisze Benjamin Wittes, czołowy ekspert Brookings Institution, na Twitterze. Szefowa brytyjskiego MSZ kilka dni temu niemal zachęcała Brytyjczyków, żeby jechali na Ukrainę na ochotnika i walczyli z Rosjanami. „Napadając na Ukrainę i zabijając cywilów, Putin wypowiedział wojnę porządkowi międzynarodowemu – trzeba więc go przeorać: NATO powinno natychmiast wprowadzić strefę zakazu lotów nad Ukrainą, zaś Rosja powinna być wykluczona z Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zaboli, ale nie ma rady” – pisze Jacek Pawlicki z „Newsweeka”. Tego samego – strefy zakazu lotów nad Kijowem – domaga się amerykański kongresmen Adam Kinzinger.
Laikom wyjaśnijmy: strefa zakazu lotów oznacza, że NATO miałoby zestrzeliwać rosyjskie samoloty i helikoptery nad Kijowem. Technicznie jest to jak najbardziej wykonalne, bo Sojusz ma dużą przewagę konwencjonalną nad rosyjską armią.
Podobne zachowanie stadne można było obserwować przed wojnami w Afganistanie i Iraku. Ale na wszystkie te triumfalne okrzyki wypada odpowiedzieć tylko tak, jak ktoś odpowiedział Wittesowi na Twitterze: „Benjamin, leć i zgłoś się w Kijowie na ochotnika. Ale nie zapomnij spakować swojej niezawodnej kamizelki do ochrony przed bombami atomowymi”.
Powtórzmy: bombami atomowymi. Od kryzysu kubańskiego w 1961 r. nie byliśmy tak blisko ich odpalenia.
Czytaj też: Niemoc dyktatora. Czy to początek końca Putina?
Putin już przegrał
Wynika to przede wszystkim z faktu, że Władimir Putin wojnę na Ukrainie już w zasadzie przegrał. Wydał rozkaz inwazji, ponieważ uwierzył we własne mrzonki – że Ukraińcy nie są żadnym narodem, zatem wystarczy obalić ich rząd, zainstalować w Kijowie prorosyjskie marionetki i koniec. Operacja miała być prawie tak łatwa jak przejęcie Krymu w 2014 r. Zginąć miało kilkudziesięciu, góra kilkuset ukraińskich cywilów.
A żeby tak się stało, Putin zakazał swoim żołnierzom strzelać do cywilów. Wszak Ukraińcy to bracia, tylko rząd w Kijowie to marionetki Amerykanów, faszyści i narkomani. Rosjanie mieli atakować tylko cele rządowe i wojskowe, nie używać ciężkiej artylerii, która jest od zawsze podstawą i największą siłą rosyjskiej armii. Pogrążony w chaosie Kijów mieli zdobyć małymi, mobilnymi oddziałami żołnierzy, na czele z czeczeńskimi komandosami.
Jak widać z doniesień z frontu i na setkach filmików, które Ukraińcy wrzucają na TikToka i Twittera, założenia były zupełnie nierealne. Armia ukraińska nie dała się zaskoczyć, a Rosjanie – jak się okazuje – nie umieją prowadzić wojny bez armat i bomb. Na filmikach widać dziesiątki rozbitych lub porzuconych rosyjskich czołgów i transporterów; są filmiki z dronów, które Ukraińcy kupili od Turków, i ciągle – mimo teoretycznie miażdżącej przewagi Rosjan w powietrzu – niszczą rosyjskie pojazdy precyzyjnymi uderzeniami.
Co gorsza, straty wśród cywilów są nieuniknione. Wojna to wojna. Od czasu do czasu jakaś bomba czy rakieta leci nie tam gdzie trzeba, a tragiczne efekty również dokumentowane są na TikToku. Nawet jeśli taka zabłąkana rakieta nie jest rosyjska, tylko ukraińska, to odpowiedzialność i tak spada w 100 proc. na tego, który wojnę wywołał.
Czytaj też: Magazyny broni otworzyły się szeroko. Unia wreszcie się budzi
W tej wojnie Rosja już nie może zwyciężyć
Dawny komik, a obecny prezydent Wołodymyr Zełenski okazał się bohaterem już nie tylko Ukrainy, ale całego świata. Prawdziwym. Oczywiście doniesienia ukraińskiego rządu, jakoby zginęło 5 tys. Rosjan, należy traktować z rezerwą, ale nawet jeśli podzielimy to przez trzy, to straty Rosjan i tak będą ogromne (w trzytygodniowej wojnie z armią Saddama Husajna Amerykanie stracili 172 żołnierzy).
Ale mniejsza o straty własne, tymi Putin nie musi się specjalnie przejmować.
Znacznie gorsze jest to, że wojny już nie da się wygrać. Żeby zająć Kijów, Charków i inne miasta, Rosjanie muszą wyciągnąć ciężką artylerię – jak w czeczeńskim Groznym w 2000 r. – i zabić tysiące, może wiele tysięcy ukraińskich cywilów. Na przykład setki bohaterskich kobiet i dziewczyn, które nigdy w życiu nie miały karabinu, ale zgłaszają się do oddziałów samoobrony.
Po takiej masakrze zainstalowanie prorosyjskich marionetek w Kijowie albo przyłączenie Noworosji – czyli pasu wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego od Krymu po Odessę – będzie niemożliwe. Nawet teraz, po tygodniu rozbudzonych emocji i uzasadnionej wściekłości, jest to niemożliwe. Mieszkańcy Kijowa i Noworosji nie chcą Rosji i są masowo gotowi oddawać życie w obronie swojej ziemi.
Czytaj też: Rząd marionetkowy w Kijowie? Sowiecka strategia Putina
Kompromis niebędący kompromisem
Putin znalazł się w ślepym zaułku, w który sam się wpędził. I to jest straszliwie niebezpieczna sytuacja – nie tylko dla Ukrainy, ale dla całego świata. Jeśli ktoś miałby przycisnąć guzik atomowy, to właśnie osaczony, upokorzony dyktator z Kremla. Nawet jeśli Putin guzika atomowego nie przyciśnie, to może utopić Kijów i Charków we krwi, a Zełenskiego po prostu zabić.
Dlatego zamiast snuć wizje totalnego triumfu, musimy – Zachód i Ukraina – starać się o jak najszybsze zakończenie wojny. Co więcej, musimy ją zakończyć tak, jak radzi starożytny chiński generał Sun Tzu w słynnej „Sztuce wojny”: „Zbuduj wrogowi złoty most, którym będzie się mógł z honorem wycofać”. Czyli trzeba dać Putinowi szansę choćby wyjścia z twarzą (pozornego, bo w rzeczywistości już nie może wyjść z twarzą).
Co może się okazać tym „złotym mostem”? Być może kompromis w rodzaju: Ukraina w przyspieszonym trybie wchodzi do Unii Europejskiej, ale obiecuje, że przez 20 lat nie wejdzie do NATO. Być może referendum w Donbasie – pod kontrolą międzynarodową – które wytyczy nowe granice Rosji z Ukrainą zgodnie z wolą mieszkańców.
De facto nie byłby to żaden kompromis. Część mieszkańców Donbasu i tak chce do Rosji. NATO i tak nie zamierzało przyjmować Ukrainy w dającej się przewidzieć przyszłości. Oddajemy to, czego i tak nie mieliśmy, ale dajemy osaczonemu Putinowi drogę wyjścia z narożnika. Resztą, czyli odsunięciem go od władzy, muszą się zająć sami Rosjanie. Bo nam, Zachodowi, obalanie dyktatorów wychodzi słabo – patrz Afganistan, Irak i Libia.
Czytaj też: Putin atakuje Ukrainę i krzyczy „to nie ja jestem agresorem”