jkVBGWładimir Putin ogłosił „początek operacji specjalnej” 24 lutego nad ranem. Na miasta całej Ukrainy zaczęły spadać bomby i rakiety. Strzelano ze wschodu z terytorium Rosji, z północy z Białorusi i z południa z Krymu i Morza Czarnego. O 8 rano ruszyła ofensywa lądowa.
W jednej chwili Ukraina zaczęła żyć na wojnie. Telefon do Tetiany Zemerowej, nauczycielki z Charkowa:
– Jak wygląda sytuacja?
– Rosjanie pojawili się w centrum miasta, ale zostali odparci.
– A u pani w dzielnicy?
– Dziś nawet… – słowa Tetiany przerywa dźwięk wybuchu. – Słyszał pan? Tak właśnie żyjemy.
Wyjące syreny
Po chwili w Charkowie ogłoszono alarm przeciwlotniczy. Tetiana musiała skryć się wraz z sąsiadami w piwnicy. – Karimaty, śpiwory, koce, jedno składane łóżko. I bracia mniejsi: pies, papuga i dwa koty – relacjonowała ze schronu. Inni charkowianie chronili się w metrze.
Tak samo jest w ostrzeliwanym Kijowie, gdzie niemal wszystkie stacje kolejki podziemnej zajmują koczujący ludzie. Kto ma daleko do schronu, próbuje przeczekać w mieszkaniu – władze instruują, że należy chować się między ścianami nośnymi albo kłaść w wannie.
W najtrudniejszej sytuacji są ci z adresem niedaleko obiektów ważnych z wojskowego punktu widzenia. Anna mieszka w Browarach pod Kijowem, opodal koszar. – Zbudowaliśmy dom w lesie, blisko poligonu, niestety bez piwnicy. Siedzimy i się boimy – opowiada POLITYCE.
Blok Diany stoi pięć kilometrów od największego cywilnego lotniska w kraju – Boryspol. Do tej pory było to wygodne, bo pracuje na lotnisku. Jednak port był jednym z pierwszych celów zaatakowanych przez Rosjan. – Rakieta uderzyła w lotniskowy radar, sześć innych spadło na pobliską jednostkę wojskową.