„Nie mogąc zmusić do ustępstw ani Zachodu, ani Ukrainy, Władimir Putin musiał znaleźć alternatywny scenariusz pozwalający mu wyjść z twarzą z konfliktu. Uznanie tzw. niepodległości Doniecka i Ługańska to nic innego jak plan B” – pisze Witold Jurasz, prezes Ośrodka Analiz Strategicznych w portalu Onet.pl. Także Agnieszka Bryc na łamach „Polityki” twierdzi, że „interwencja w Donbasie to plan B”: „Kreml działa przeciwskutecznie, nie dość, że nie złamał Ukrainy, to ją skonsolidował. (...) Doprowadził do bezprecedensowego zjednoczenia w NATO”. Z kolei na Wyborcza.pl Wiktoria Bieliaszyn pisze, że „Rosjanie są w szoku”, i przytacza liczne głosy Rosjan potępiających Putina w mediach społecznościowych.
To byłoby krzepiące, ale niestety, kiedy zajrzymy na stronę Centrum Lewady, jedynego wiarygodnego ośrodka badań w Moskwie, zobaczymy, że poparcie dla Putina wzrosło ostatnio o 5 pkt proc. i wynosi 69 proc. (sondaż ze stycznia 2022 r.). Podobnie jest z tym „planem B”.
Czytaj też: Czy Ukraina ma się jak bronić?
Putin zobaczył, że haczyk nie działa
To nie jest żaden „plan B”, tylko nieodmiennie, od lat, konsekwentnie realizowany plan A. Jaki jest jego cel? Co najmniej odcięcie Ukraińcom drogi na Zachód. A być może Putin planuje ambitniej: osadzić w Kijowie kogoś w rodzaju Łukaszenki albo nawet przyłączyć Ukrainę do Rosji. Tego należy się obawiać po ostatnim przemówieniu. Rosyjski prezydent długo przekonywał, że Ukraina nie ma prawa do istnienia, że jest tworem sztucznym, niefortunną pomyłką Lenina.
W 2014 r. Putin wykreował autonomiczne republiki Doniecka i Ługańska w nadziei, że zdestabilizują Ukrainę albo przynajmniej staną się haczykiem, który zatrzyma ją w rosyjskiej strefie wpływów (bo jako ukraińskie regiony autonomiczne zawetują kijowskie plany wejścia do NATO czy UE).
Ale po ośmiu latach widać, że Ukraina – mimo niestabilnej sytuacji – przechyla się na Zachód. Walnie przyczyniły się do tego miliony Ukraińców, którzy mieszkają w Polsce i zobaczyli, że można żyć normalnie. Nic dziwnego, że też by tak chcieli.
Skoro haczyk nie działa, Putin postanowił – zapewne już wiele miesięcy temu – że trzeba wykorzystać Donbas inaczej. Teatr z rozmieszczeniem wojsk na granicach Ukrainy miał podsycić niepewność.
Wreszcie przedwczoraj Rosja udzieliła separatystycznym republikom bratniej pomocy. Putin odkrył karty? Wcale nie, dalej nie wiemy, co będzie. Jeszcze kilkanaście godzin temu nie było jasne, w jakich granicach Rosja uzna dwie separatystyczne republiki. Jeśli faktycznych, jeszcze nie byłoby tragedii (byłaby to niewielka zmiana stanu trwającego od osiem lat). Ale skoro już słychać, że w granicach nominalnych, to może oznaczać wojnę na całego, bo Ukraińcy kontrolują dwie trzecie obwodów donieckiego i ługańskiego.
Czytaj też: Ławrow. Wszystkie twarze człowieka Putina
Zachód nie wie, jak pokrzyżować plan Putina
Nie wiemy, co będzie jutro. A jak mówił Roosvelt, „jedyne, czego należy się bać, to strach”. Ta niepewność niszczy Ukrainę. Jacy inwestorzy mają cokolwiek robić w Kijowie, skoro dyplomaci USA uciekają do Lwowa, a nocują w Polsce? Chyba tylko rosyjscy inwestorzy.
Na domiar złego w tym niszczeniu Ukrainy Putin pozostaje relatywnie bezkarny. Za zajęcie Donbasu sankcje są niewielkie – przynajmniej tak wynika z pierwszych reakcji z zachodnich stolic. Zachód chce zostawić sobie argument na wypadek, gdyby wojska rosyjskie ruszyły na Kijów.
Czy ruszą? Być może nie. Putin – choć stosuje bandyckie metody – jest racjonalny, cierpliwy i myśli strategicznie. Być może postanowił zniszczyć Ukrainę bez przelewu „bratniej krwi” – a tym przecież byłaby, w jego własnej putinowskiej wizji świata, wojna Rosjan z Ukraińcami.
Bardziej sensowne wydaje się utrzymywanie Ukrainy w permanentnym kryzysie i niepewności. Przez najbliższe tygodnie, miesiące, lata. Liczy na to, że prędzej czy później Ukraińcy mogą poczuć się porzuceni przez Zachód, jeszcze bardziej zniechęceni do swoich polityków – i wtedy może wybiorą własnego Łukaszenkę (już kiedyś taki był, nazywał się Janukowycz). A przynajmniej zrozumieją, że ich miejsce nie jest na Zachodzie, tylko – zgodnie z położeniem na mapie – na Wschodzie.
To jest plan A i jest realizowany od wielu lat, a my – Zachód – jak na razie nie mamy pomysłu, jak go pokrzyżować. Plan ów ma dodatkową zaletę. Zachodni politycy będą w kryzysowych momentach – jak w ostatnich tygodniach – latać do Moskwy i zabiegać o audiencję albo prosić o rozmowę telefoniczną. To miód na serce Putina, który w ostatnich latach czuł się niedoceniany, a teraz może się poczuć nieledwie jak pan tego świata.
Tubylewicz: Putin wciągnie Szwecję i Finlandię do NATO?