Duma i Rada Federacji ratyfikowały we wtorek uznanie separatystycznych republik donbaskiej i ługańskiej. Ministerstwo spraw zagranicznych potwierdziło, że Rosja uznaje je w granicach konstytucyjnych, czyli nie ogranicza się do terytorium kontrolowanego przez siły separatystyczne. Rada Federacji wyraziła też zgodę na użycie sił zbrojnych poza granicami państwa. Oficjalnie w celu „podtrzymywania pokoju”. Jak powtarza rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, „Rosja nie stanowi zagrożenia dla żadnego ze swoich sąsiadów”.
Na co liczył Putin? Niemcy go zawiedli
Bez względu na formalne uzasadnienie Kreml spodziewał się dwojakiej przynajmniej odpowiedzi na swoją agresję: krytyki oraz sankcji. Zachód potępił ją kolektywnie, zajmując jednoznaczne stanowisko – czas na sankcje. I to jest najpoważniejszy element kalkulacji Rosji, od nich bowiem będzie zależał dalszy rozwój wypadków.
Jeszcze w nocy z poniedziałku na wtorek Biały Dom wprowadził ograniczenia na obrót finansowy z podmiotami operującymi na terytoriach kontrolowanych przez separatystów. To miał być sygnał, że Waszyngton spełni swoje groźby. Same w sobie były jednak zdecydowanie symboliczne. Chwilę później Jen Psaki w briefingu prasowym jednak potwierdziła, że Joe Biden wdroży radykalne sankcje w koordynacji z europejskimi sojusznikami.
Wyraźnie zareagował premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, ogłaszając na forum parlamentu sankcje przeciw pięciu rosyjskim bankom na Wyspach. „Wielka Brytania i sojusznicy wdrożą również już przygotowane sankcje na osoby fizyczne i prawne o strategicznym znaczeniu dla Kremla” – mówił. Na pierwszy ogień uderzono w trzech oligarchów: Gienadija Timczenkę i braci Rotenbergów. Ich aktywa zostaną zamrożone, a oni sami mają zakaz wjazdu do kraju.
Jeśli Kreml miał jakąś nadzieję, to pokładał ją wyłącznie w niejednoznacznym stanowisku Berlina wobec Nord Stream 2. Liczył na to, że Niemcy zachowają się racjonalnie, czyli nie zechcą ponieść kosztów blokady gazociągu. Tymczasem kanclerz Olaf Scholz ogłosił decyzję o wstrzymaniu jego certyfikacji i wycofaniu pozytywnej oceny wpływu uruchomienia rury na bezpieczeństwo dostaw gazu. To blokada na czas nieokreślony, w dodatku nastąpiła w trybie bilateralnym, czyli bez oczekiwania na sankcje UE. To bardzo silny sygnał dla Rosji, że Niemcy nie są Russlandversteher, a agresja wobec Ukrainy stawia Moskwę w gronie państw stanowiących zagrożenie nie tylko dla wschodniej flanki, ale i dla całej Europy. Scholz zapowiedział też dalsze sankcje w koordynacji z Unią i Stanami Zjednoczonymi.
Czytaj też: Ławrow. Wszystkie twarze człowieka Putina
Biden dobrze pamięta zimną wojnę
Wycofania się z terytorium Ukrainy zażądał z kolei sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Odniósł się do tego, choć nie bezpośrednio, sam Putin podczas wtorkowej konferencji z dziennikarzami. Przypomniał, że porozumienia mińskie już nie obowiązują. „Zostały pogrzebane na długo, zanim uznaliśmy republiki doniecką i ługańską” – mówił. I zasugerował, że wystarczy, aby Ukraina zrezygnowała ze starań o członkostwo w NATO. Zapytany wprost, jak daleko mogą dotrzeć rosyjskie siły, odpowiedział: „Po pierwsze, nie powiedziałem, że wejdą tam w tej chwili. Po drugie, nie można przewidzieć, który kierunek obiorą. To zależy od sytuacji”. Innymi słowy: mogą wejść dziś, jutro, w dowolnym momencie. A Putin zdecyduje, jak bardzo w głąb terytorium Ukrainy.
To jednak zależy od reakcji Zachodu, a w istocie od tego, czy USA zdecydują się na „opcję atomową”, czyli sankcje największego kalibru. Putin ma powód, żeby obawiać się determinacji Białego Domu i odpowiedzi na więcej niż agresję wobec Ukrainy. Administracja demokratów chce, by Rosja zahamowała tu i teraz, ale retorsje mają mieć charakter „uderzenia wyprzedzającego”. Innymi słowy: mają złamać Putinowi kręgosłup.
We wtorek Joe Biden ogłosił pierwszą transzę sankcji: uderzą w finanse (dwa rosyjskie banki) i obsługę długu. W środę mają być wprowadzone sankcje personalne. Pytanie, jak Biały Dom zamierza je kalibrować i jakie będą następne kroki.
Biden, pamiętający doskonale zimną wojnę, musi rozumieć logikę imperialnej Moskwy, to, że Kreml zna wyłącznie język siły, i tylko zdecydowana, asymetryczna reakcja jest w stanie zahamować marsz Putina przez Ukrainę. Wydaje się, że USA, a tym samym Zachód, poczuwają się do odpowiedzialności za Ukrainę, a z drugiej strony, chcą naprawić błąd: ich bierność w 2014 r. doprowadziła do aneksji Krymu, wojny w Donbasie i powstania Noworossiji na południu Ukrainy. Sankcje przyjęto wtedy post factum, choć jak twierdzą analitycy The Atlantic Council, wyhamowały impet agresji w 2014 r.
Czytaj też: Czy Ukraina ma się jak bronić?
Putin będzie się mścił
Kreml zmienił już zasady gry, wciąż jednak wszystkie opcje leżą na stole. Putin może zdecydować się na wariant krymski, a więc po uznaniu obu separatystycznych republik i wprowadzeniu tam swoich sił przyjąć wniosek o przyłączenie ich do Federacji Rosyjskiej. Może też ograniczyć się do scenariusza gruzińskiego, czyli utrzymywać oba quasi-państwa, jak Abchazję i Osetię Południową po wojnie w 2008 r.
Alternatywą jest dalsza eskalacja, w wariancie minimum zajęcie całego Donbasu, maksimum – ponowna próba utworzenia Noworossiji, połączenia lądowego Rosji z Krymem i dalej, aż do Naddniestrza. Za takim scenariuszem może przemawiać rewanżyzm Putina. W swoim orędziu podkreślał, że Kreml zna nazwiska swoich wrogów, czyli tych, którzy uniemożliwili stworzenie pasa lądowego osiem lat temu. Poza tym Rosja mieszkańcom anektowanego Krymu wciąż nie jest w stanie zapewnić wody pitnej.
Powód dalszej eskalacji może być więc czysto pragmatyczny. Taki rozwój wypadkow przewiduje m.in. Tatiana Stanowaja z R.Politik. „Putin nie ma powodu, żeby wejść tylko na terytoria separatystów, jeśli nie będzie mógł pójść dalej. Potrzebuje zająć znaczną część Ukrainy” – twierdzi. Nie musi też wchodzić w głąb pod własną flagą, może wykorzystać „zielone ludziki”, sabotaż i dywersję.
Wtorkowe wystąpienie Putina pozwala przypuszczać, że marsz wojsk wyhamuje – albo skapituluje Kijów, rezygnując z planów dołączenia do NATO. Chyba że sankcje wyraźnie podniosą koszt rosyjskiej ekspansji.
Tubylewicz: Putin wciągnie Szwecję i Finlandię do NATO?
Wojna na wyczerpanie
Najbardziej prawdopodobna jest długofalowa destabilizacja Ukrainy poprzez skalowanie eskalacji w Donbasie. W tym scenariuszu Moskwa będzie nękać Kijów miesiącami, jeśli trzeba – latami. Cel jest niezmienny – zablokowanie jej drogi do Unii i NATO. A także wyczerpanie gospodarcze uwikłaniem w długotrwałą wojnę pozycyjną. I wzmacnianie niezadowolenia z rządów Wołodymira Zełenskiego, który wprawdzie dziś jest mężem stanu, lecz po względnym uspokojeniu sytuacji będzie wiele okazji, by obciążyć go wszelkimi zarzutami. Ten scenariusz tylko z pozoru jest najbardziej umiarkowany, w istocie będzie wojną na wyczerpanie. Dlatego tak kluczowe jest, by Zachód skutecznie i ostatecznie zniechęcił Rosję do agresji.
Sekretarz stanu USA Antony Blinken odwołał zaplanowane na czwartek spotkanie ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Siergiejem Ławrowem, ale prędzej czy później strony będą musiały wrócić do rokowań. Waszyngton właśnie wysłał sygnał do Moskwy, że dopóki trwa inwazja, nie ma o czym mówić. Kierunek jest słuszny – na dialog Kreml musi zasłużyć. Biden nie pali mostów, deklarując możliwość powrotu do ścieżki dyplomatycznej. Pozostawia Putinowi otwarte drzwi, ale na innych warunkach. Rosja stała się oficjalną stroną konfliktu i zasadniczą przeszkodzą na drodze do jego rozwiązania. A z państwami zbójeckimi dialog prowadzi się inaczej – za pomocą presji, przymusu, a nawet groźby.