Tylko bez żartów
Wrogie czołgi grzeją silniki. A Zełenski radzi Ukraińcom: dbajcie o zdrowie
Kiedy prezydent Joe Biden ogłaszał pewną ponoć datę inwazji Rosji na Ukrainę, władze w Kijowie zachowywały olimpijski spokój. Minister obrony Ołeksij Reznikow nie widział powodów do mobilizacji. Zaś prezydent Wołodymyr Zełenski ogłosił nowe święto narodowe: „Mówi się nam, że 16 lutego będzie dniem napaści. Zrobimy go Dniem Zjednoczenia. Podpisałem już odpowiedni dekret”.
W „świątecznym” prezydenckim dekrecie można było wyczuć lekką drwinę z alarmistycznych nastrojów panujących wśród polityków i w mediach na Zachodzie. Wcześniej Zełenski zdążył się nawet o to posprzeczać z prezydentem USA – do mediów przeciekła informacja, że rozmowa telefoniczna dwóch prezydentów z końca stycznia „nie poszła dobrze”. Telewizja CNN powoływała się przy tym na źródła ukraińskie, co znaczy, że to Kijowowi zależało, żeby sprawa wylała się na zewnątrz.
We wspomnianej rozmowie Biden miał przekonywać Zełenskiego o nieuchronności rosyjskiej inwazji. Ukrainiec zaś twierdził, że jego wywiad ma zupełnie inne dane. Poprosił też przywódcę USA, by „uspokoił nieco przekaz”. Ciągłe bicie na trwogę może najwyżej doprowadzić do paniki, co będzie miało katastrofalne skutki – polityczne i gospodarcze. W języku dyplomacji mówi się o takiej rozmowie: „długa i szczera”.
Biały Dom przestrzegał dziennikarzy przed fałszywymi newsami od anonimowych informatorów. Życie potwierdziło jednak wersję CNN: następnego dnia Zełenski spotkał się z zagranicznymi dziennikarzami i już bez ogródek wylał żale wobec Zachodu. Skrytykował ewakuację zachodnich ambasad i znów oskarżył „liderów poważnych państw” o sianie paniki. „Nie jesteśmy na »Titanicu«!” – grzmiał prezydent.
– Amerykanie byli zdziwieni, że Zełenski wyłamuje się ze wspólnego frontu.