Wniosek w tej sprawie złożyła 19 stycznia Partia Komunistyczna. Jak argumentował jej lider Giennadij Ziuganow, uznanie suwerenności Doniecka i Ługańska zapewni bezpieczeństwo mieszkańcom, ochroni ich przed zagrożeniami (w domyśle: ze strony władz w Kijowie) i „polityką genocydu”, a także pozwoli utrzymać stabilność w regionie. Tydzień później członkowie Jednej Rosji wnioskowali o udzielenie separatystom „niezbędnej pomocy”, czyli dostarczenie jej broni. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow komentował, że docenia troskę Jedinorosów, lecz decyzję w swoim czasie podejmie prezydent.
W poniedziałek Komitet ds. WNP, integracji eurazjatyckiej i więzów z rodakami, któremu szefuje Leonid Kałasznikow, zdecydował, że zwróci się z apelem do Putina w sprawie uznania obu republik. Rządząca Jedna Rosja chce się wcześniej skonsultować z ministerstwem spraw zagranicznych. Kolejnym krokiem będzie zaplanowane na wtorek głosowanie w Radzie Dumy. Sprawa wróci później do parlamentu w formie projektu ustawy.
Zdecyduje Putin
Kiedy? Nie wiadomo. Gdy wniosek zostanie przyjęty, rozpoczną się konsultacje. Można się spodziewać, że dokument wróci do parlamentu w najwygodniejszym dla Kremla momencie i zostanie przyjęty w trybie natychmiastowym. Inicjując procedurę uznania suwerenności obu republik, Rosja sięga po nową kartę w wielkiej grze z Zachodem. „Ostatecznej decyzji Kreml jeszcze nie podjął” – przekonywał Aleksiej Makarkin z Centrum Politycznych Technologii w komentarzu dla „Niezawisimoj Gaziety”. O wszystkim zdecyduje Putin – po rozmowach z Joe Bidenem, Emmanuelem Macronem i kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem.
Ta karta w rękach Kremla to groźba uznania republik, jeśli Ukraina nie ugnie się i nie wdroży zapisów porozumień mińskich, na których Rosji zależy. A które są de facto dla Kijowa nie do przyjęcia. Jak wyjaśniał ukraiński minister dyplomacji Dmitri Kuleba, nie ma możliwości, aby rząd prowadził bezpośrednie rozmowy z separatystami, bo leży to wyłącznie w interesie Moskwy, która chce zalegalizować i zostać adwokatem władz Ługańska i Doniecka. „To czerwone linie, których Ukraina nie przekroczy” – deklaruje Kuleba.
Czytaj też: Rosja wysyła Ropuchy. Czy wojna zacznie się na morzu?
„Ukraina szykuje się do wojny”
Wniosek o uznanie republik rzekomo dowodzi, że Rosja ma „pokojowe intencje”, tymczasem według zachodnich mediów do inwazji na Ukrainę może dojść już w drugiej połowie lutego. „Bloomberg” podaje jutrzejszą datę, ale we wtorek do Moskwy przylatuje kanclerz Scholz. Portal „Politico” sugerował 16 lutego, a Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa w administracji Bidena, wskazywał na koniec igrzysk w Pekinie (czyli po 20 lutego).
„Zachód postawił nas przed dylematem” – tłumaczył Kałsznikow. Jak podkreślają Rosjanie, w Doniecku i Ługańsku żyje 600–700 tys. obywateli Federacji, a rosyjskie media ostrzegają przed rychłą „napaścią ukraińskich wojsk na Donbas”. To powtórka z 2008 r. – Kreml twierdził wówczas, że „Tbilisi napadło na Osetię Południową i Abchazję”, czyli separatystyczne republiki Gruzji.
Propaganda podbija bębenek, cytując szefa DNR Denisa Puszilina, twierdzącego, że 150 tys. wojsk ukraińskich na granicy Donbasu jest gotowych do spacyfikowania regionu. Szef SWR Siergiej Naryszkin dodał zaś, że z baz USA w Europie, Wielkiej Brytanii i Kanady przerzucane są na granicę Donbasu sprzęt wojskowy i broń. „Kijów w ekspresowym tempie szykuje się do wojny” – mówi szef wywiadu.
Uznanie DNR i ŁNR za suwerenne byłoby poważnym, ale i bardzo ryzykownym krokiem. Putin przyznałby się tym samym do porażki, porzucając dotychczasową strategię, opartą na aksjomacie pełnej realizacji porozumień mińskich. Porażki podwójnej, bo nie tylko uznałby stan faktyczny, ale i zdjął presję z Kijowa. I najważniejsze: traciłby status strony „niezaangażowanej”, którym gra od ośmiu lat. Odtąd byłby oficjalną stroną konfliktu.
Czytaj też: Czy Ukraina ma się jak bronić?
Czy Rosję na to stać?
Ostateczne uznanie obu separatystycznych republik zmieniłoby ich formalne relacje z Rosją. Podobnie jak w przypadku Syrii Putin mógłby wysyłać tam sprzęt wojskowy w ramach ochrony obywateli FR. W grę wchodziłby też scenariusz maksymalistyczny, krymski, czyli formalna akcesja.
Tak czy owak, Moskwę czekają konsekwencje: musiałaby wziąć na siebie koszty utrzymania obu republik. A nie radzi sobie nawet z tym, by zapewnić dostęp do wody pitnej na Krymie. Kosztowne jest też utrzymanie Abchazji i Osetii Południowej na Kaukazie, droga jest wreszcie lojalność lidera Czeczenii Ramzana Kadyrowa. Dochodzi wspieranie „mirotworców” (wojsk pokojowych) w Naddniestrzu czy Górskim Karabachu, baz i operacji w Syrii. Plus tani gaz dla sojuszników, jak Białoruś czy Węgry, nie wspominając o ambitnych planach podboju Arktyki. Nie obeszłoby się też bez sankcji, a to kolejny koszt.
Jak przekonuje Andriej Kortunow, dyrektor w Radzie ds. Polityki Zagranicznej, Kreml wyłożył kartę na stół, ale da się nią skutecznie grać, dopóki trwa procedura. Formalne uznanie republik pozbawi Kreml donbaskiego argumentu. Pytanie, ile atutów ma jeszcze w swojej talii.
Tubylewicz: Putin wciągnie Szwecję i Finlandię do NATO?