63-letni Jens Stoltenberg jest sekretarzem generalnym NATO od 2014 r., a jego mandat wygasa z końcem września. Wprawdzie w Sojuszu Północnoatlantyckim nie ma sztywno określonych ram kadencji, ale Stoltenberg miał ustąpić już w 2020 r. Zyskał jeszcze dwa lata ze względu na „wielkie zaufanie” ze strony członków Sojuszu.
W istocie to ciche przedłużenie urzędowania wydawało się wielu państwom Zachodu i przyjaciołom NATO w administracji USA najprostszym sposobem na uniknięcie zamieszania i przykrych niespodzianek za prezydentury Donalda Trumpa. O szefie Sojuszu jego członkowie decydują przez konsensus, ale zdanie Ameryki jest absolutnie kluczowe.
Czytaj też: Londyn i Berlin wzmacniają wschodnią flankę NATO
Jens Stoltenberg. Z NATO do banku
Norweskie media donosiły w ostatnich tygodniach, że i teraz m.in. Waszyngton i Berlin miały sugerować Stoltenbergowi przedłużenie mandatu. Jednak na marginesie eskalujących sporów z Rosją polityk znalazł czas i siły na zabiegi o nominację na prezesa banku centralnego Norwegii, a jednocześnie szefa wartego 1,4 bln dol. funduszu państwowego opartego na dochodach z ropy. Te starania byłego centrolewicowego premiera wywołały spore kontrowersje w jego kraju, gdzie przy okazji wyścigu o posadę media opisywały jego bliskie relacje z elitą polityczną, przede wszystkim z obecnym szefem rządu Jonasem Gahrem Storem.
Norweski premier zadeklarował, że ze względu na zażyłe relacje ze Stoltenbergiem wyłączy się z decyzji w sprawie banku centralnego, którego w Norwegii finalnie mianuje minister finansów. Opozycja protestowała, ale nie miała wiele do powiedzenia. Nominację Stoltenberga ogłoszono na początku lutego, a stanowisko powinien objąć w grudniu.
Podkast: W co z nami grają Rosjanie? Będzie wojna?
Cierpliwa rozgrywka z Trumpem
Uprawnienia „szefa” NATO są słabiutkie w porównaniu np. z szefową Komisji Europejskiej. Jednak zarówno Stoltenberg, jak i jego poprzednik Duńczyk Anders Fogh Rasmussen jako byli premierzy próbowali mocno się emancypować, co wywoływało niezadowolenie w sporej grupie członków NATO. Regularnym zadaniem sekretarza generalnego jest kierowanie (zwykle) cotygodniowymi obradami Rady Północnoatlantyckiej na poziomie ambasadorów poszczególnych krajów. I sporo przywódców chętnie widziałoby sekretarza generalnego jako równego ambasadorom, chociaż Rasmussen i Stoltenberg walczyli o pozycję wręcz równorzędnych rozmówców dla premierów bądź prezydentów. Zapewne więc po tak długim mandacie Norwega nie będzie łatwo wtłoczyć kolejnego szefa NATO w „status ambasadorski”.
Norweski chłód Stoltenberga dość korzystnie działał na Trumpa, który windował go do roli istotnego i rozumiejącego interesy USA interlokutora. Wydaje się, że Stoltenberg odegrał poważną rolę w kryzysowym zarządzaniu szczytem NATO w 2018 r., gdy Trump miał być o krok od otwartego – przynajmniej retorycznego – zagrożenia wycofaniem się z Sojuszu z powodu sporów o podział obciążeń. Stoltenberg cierpliwie go przekonywał, że sojusznicy słuchają jego wezwań do zwiększenia wydatków na obronę, nawet jeśli te wzrosty pozostają niewystarczające w stosunku do żądań Amerykanina.
Czytaj też: Marine Le Pen gra z przeciwnikami Polski. Czy PiS tego nie widzi?
Estonka, Belgijka, a może Włoch?
Kolejny szczyt jest planowany na czerwiec w Madrycie, a zatem przywódcy najpewniej będą chcieli już wcześniej wskazać następcę Stoltenberga, by mógł jako obserwator uczestniczyć w tych obradach i potem – zwłaszcza ze względu na burzliwe relacje z Moskwą – bardzo gładko przejąć posadę w brukselskiej kwaterze głównej. W NATO, podobnie jak w Unii Europejskiej, w rozgrywkach wokół najwyższych stanowisk bierze się pod uwagę m.in. podziały Wschód–Zachód, Południe–Północ, ale jedyną żelazną regułą jest mianowanie nie-Amerykanina. Z armii USA zawsze pochodzi głównodowodzący połączonych sił zbrojnych NATO w Europie.
W kwaterze głównej Sojuszu już od kilkunastu miesięcy mówi się, że być może czas na kobietę. W zeszłym roku w korytarzowych dyskusjach można było usłyszeć o Kersti Kaljulaid, byłej prezydent Estonii. Fala najnowszych spekulacji dotyczy Sophie Wilmes, byłej premier, a teraz szefowej dyplomacji Belgii. Warto dodać, że dotychczas dwóch Belgów było sekretarzami generalnymi NATO.
Apetyt na posadę ma też południowy blok w Sojuszu – w spekulacjach pojawia się m.in. były włoski premier Enrico Letta, który w 2014 r. miał gwarantowaną nominację na szefa Rady Europejskiej. Zablokował ją jego następca we włoskim rządzie Matteo Renzi, co z kolei utorowało drogę do udanych zabiegów Donalda Tuska o to stanowisko.
Zastępcą Stoltenberga od 2019 r. jest Rumun Mircea Geoana (swego czasu na tę posadę ostrzył sobie zęby Krzysztof Szczerski), więc nasz region jest już reprezentowany. Nieco to osłabia pozycje startowe Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Estonki. Zresztą nasza część Europy ma kłopot ze znalezieniem wspólnego mocnego kandydata.
Szostkiewicz: Tak, premierze Morawiecki, warto być przyzwoitym