Wydawałoby się, że płazy w morzu nie czują się całkiem dobrze, ale tym Ropuchom nie przeszkadza ani zasolenie, ani sztormowa fala. Duże okręty desantowe projektu 775 mogą z powodzeniem operować na wodach przybrzeżnych i pokonywać morzem dłuższe trasy. Pokazały to również tym razem, przechodząc z polarnego Murmańska i bałtyckiej bazy w Bałtijsku przez kanał la Manche, Biskaje, Gibraltar, Morze Śródziemne do syryjskiego Tartusu, najważniejszej bazy morskiej Rosji poza własnym terytorium. Trasę tę pokonywały wielokrotnie, wożąc zaopatrzenie na potrzeby prowadzonej w Syrii operacji wojennej i demonstrując swoje zdolności przerzutu.
Teraz pierwsze trzy okręty pojawiły się na Morzu Czarnym i zmierzają najpewniej do Noworosyjska lub Sewastopola, niedługo powinna do nich dołączyć pozostała trójka jednostek desantowych. Formalnie oczywiście w ramach ćwiczeń zapowiedzianych przez Rosję kilka tygodni temu i obejmujących 140 okrętów wszystkich pięciu flot. W kontekście przedłużającej się konfrontacji z Ukrainą i możliwego ataku zbrojnego sześć okrętów desantowych otwiera Putinowi dodatkową opcję napaści.
Ropuchy. Pływające ciężarówki
Ropuchy zabierają na pokład 500 ton ładunku, co daje kombinację dziesięciu czołgów, 12 lżejszych bojowych wozów piechoty lub samobieżnych moździerzy i 340 żołnierzy z wyposażeniem. Dwa okręty mogą więc wysadzić na brzeg cały batalion piechoty morskiej. Sześć okrętów to trzy bataliony, czyli cała brygada albo więcej sprzętu: transporterów, wozów bojowych lub wsparcia artyleryjskiego. W razie potrzeby mogą strzelać same, bo są uzbrojone w armatę kalibru 74 mm, ale przede wszystkim są to olbrzymie pływające ciężarówki, na które da się załadować wszystko to, co jest potem w stanie bezpiecznie zjechać do wody lub na brzeg. Związek Radziecki i Rosja zawsze dbały o to, by ich pojazdy bojowe, nawet te opancerzone, miały zdolność pływania.
W wodzie dają sobie radę zarówno kołowe wozy BTR, jak i gąsienicowe BMP, pływać potrafią haubice 2S1 i moździerze 2S9, a także lekkie czołgi PT-76, zaprojektowane specjalnie dla desantu morskiego. Po przygotowaniu z ramp okrętów do wody mogą też zjechać zwykłe ciężkie czołgi, które na brzeg przejeżdżają po dnie, o ile nie jest głębiej niż 4 m, bo na tyle starcza rura dostarczająca powietrze silnikowi i załodze. Nie należy się też zdziwić, jeśli na pokładzie zobaczymy wyrzutnie rakietowe Grad czy podobne na ciężarówkach, które mogą ostrzeliwać obrońców na brzegu nawet z 40 km. Ropucha jest w stanie wypluć całą masę sprzętu i setki żołnierzy, a to wcale nie największy typ morskiego desantowca. We Flocie Czarnomorskiej Rosja powinna mieć jeszcze trzy dwukrotnie większe jednostki typu Tapir, a także cztery „miejscowe” Ropuchy.
Czytaj też: Wojna na próbę. Białoruś i Rosja szykują duże manewry
Morze Czarne. To stąd Rosja uderzy?
Czy to oznacza, że Rosja szykuje duży desant na czarnomorskim wybrzeżu? Na pewno ma to przećwiczone. Zdarzało się, że wpływały tu okręty desantowe nie tylko z Floty Północnej i Bałtyckiej, ale także z flotylli kaspijskiej, na co dzień operujące na tym zamkniętym akwenie (na Morze Czarne przedostawały się rzekami i kanałami rosyjskiego śródlądzia). Ostatni raz takie duże ćwiczenia desantowców odbyły się w kwietniu ubiegłego roku, gdy Rosja po raz pierwszy zgromadziła u granic Ukrainy niepokojąco dużą liczbę wojska. Morskie środki desantowe umożliwiały wtedy jednoczesne wysłanie na brzeg ponad 3 tys. żołnierzy, czyli całej brygady piechoty morskiej stacjonującej w Sewastopolu.
Teraz sytuacja wojskowa jest jeszcze poważniejsza, a Rosja ewidentnie przygotowuje Morze Czarne jako alternatywny kierunek uderzenia na Ukrainę. Świadczy o tym fakt, że nieruchawe i będące łatwym celem Ropuchy mogą za chwilę dostać eskortę prawdziwych morskich drapieżników, które za nimi wpłynęły na Morze Śródziemne i oczekują na tranzyt. Rosji jako kraju nadbrzeżnego Morza Czarnego nie obowiązują limity tonażowe z konwencji z Montreaux i może swobodnie przemieszczać dowolne okręty przez cieśniny Bosfor i Dardanele. W sytuacji wojennej teoretycznie ich ruch mogłaby zablokować Turcja, ale czy zdecydowałaby się na taki krok, to już inna i skomplikowana historia.
Czytaj też: Incydent na Morzu Czarnym. Bolesny prztyczek dla Rosji
Rosjanie na wodzie, pod wodą i w powietrzu
Rosyjskie zgrupowanie na Morzu Śródziemnym liczy już trzy krążowniki, dwa niszczyciele, fregatę i kilka jednostek wsparcia. Co istotne, na południe Europy przypłynął aż z Władywostoku flagowy okręt Floty Pacyficznej, krążownik rakietowy Wariag, a pozostałe dwie jednostki tego samego typu Sława też są w pobliżu. Nie są to okręty nowe ani specjalnie nowoczesne, za to potężnie uzbrojone w naddźwiękowe pociski przeciwokrętowe Bazalt o zasięgu ponad 500 km i systemy obrony powietrznej średniego zasięgu. 16 wyrzutni, umieszczonych po osiem na obu burtach, to unikatowy znak rozpoznawczy tych morskich potworów. W rosyjskiej flocie większymi okrętami uderzeniowymi są tylko dwa krążowniki typu Kirow z napędem atomowym.
Wątpliwe jednak, by wszystkie krążowniki weszły na Morze Czarne. Nie ma takiej potrzeby, bo ukraińska marynarka wojenna jest słaba i nie stanowi żadnego zagrożenia dla Rosjan. Wysyłanie przeciwko niej krążowników mija się z celem, ale może być działaniem propagandowym. Tak naprawdę okręty te będą potrzebniejsze na Morzu Śródziemnym. Muszą bowiem „pilnować” olbrzymiego zgrupowania NATO, jakie zapewne nie przez przypadek od dwóch tygodni ćwiczy wszelkie możliwe operacje w różnych konfiguracjach.
Jego trzon tworzą trzy narodowe uderzeniowe grupy lotniskowcowe: amerykańska z USS Harry S. Truman na czele, francuska z lotniskowcem Charles de Gaulle i włoska z mniejszym Cavourem. Trzy lotniskowce zapozwały niedawno do zdjęć, płynąc w szyku obok siebie, ale nie był to wyłącznie „czas dla fotoreporterów”. Każdy okręt flagowy ma liczną eskortę niszczycieli i fregat, zapewniających osłonę przed atakiem z powietrza i spod wody. We wspólnych operacjach chodzi o integrację procedur, porozumienie załóg, „kierowanie ruchem” na wodzie i w powietrzu. Amerykanie oddali na czas ćwiczeń dowodzenie swoim lotniskowcem pod skrzydła NATO, co jest symbolem ich wsparcia dla zdolności odstraszania na morzu.
Zresztą Truman został w Europie zatrzymany właśnie w związku z eskalacją kryzysu rosyjsko-ukraińskiego (według planów miał iść na Bliski Wschód). I zostanie na europejskich wodach przynajmniej do kwietnia, ma bowiem brać udział w innych sojuszniczych manewrach, tym razem na północy, u wybrzeży Norwegii. Nie ma wątpliwości, że i tam napotka Rosjan: na wodzie, pod wodą i w powietrzu.
Tubylewicz: Putin wciągnie Szwecję i Finlandię do NATO?
Za Ropuchami stoją Polacy
Grupa rosyjskich okrętów oprócz wykonywania zadań ściśle wojskowych być może niesie symboliczne przesłanie. Wszystkie trzy jednostki typu Sława powstały na Ukrainie, gdy ta wchodziła jeszcze w skład ZSRR. W stoczni w Mikołajowie, u ujścia Bohu, na zachód od Krymu, do dziś stoi kadłub czwartego, nieukończonego okrętu. Jeśli Putin rzeczywiście przywiązuje wagę do pochodzenia okrętów, to może tą potężną flotyllą chce przypomnieć Ukrainie, gdzie jest jej miejsce. Żeby było ciekawiej, krążownik Wariag (od nordyckiego ludu Waregów, który we wczesnym średniowieczu kolonizował tereny Rosji) początkowo nosił imię Czerwonej Ukrainy, a nieukończony okręt Ukrainą nazywa się do dziś. Obalony w wyniku wydarzeń na Majdanie w 2014 r. prezydent Wiktor Janukowycz przymierzał się nawet do ukończenia budowy krążownika lub odsprzedania go Rosji. Nic z tego nie wyszło, Rosja zresztą tak dużych okrętów nawodnych już nie buduje, skupia się na uzbrajaniu mniejszych w lepsze systemy rakietowe.
Ale jeśli mowa o pochodzeniu okrętów, które dziś mogą być użyte przeciwko ukraińskiej drodze ku Zachodowi, to z Ropuchami jest jeszcze gorzej. Wszystkie okręty tego typu zostały zbudowane w Polsce. W ramach socjalistycznego podziału pracy Związek Radziecki nie pozwolił cokolwiek krnąbrnemu sąsiadowi z Zachodu rozwinąć technologii rasowych okrętów bojowych, ale zlecał budowę jednostek pomocniczych i mniejszych, w tym desantowych. Stały się one zresztą polską specjalnością w Układzie Warszawskim i dały silną pozycję przemysłowi stoczniowemu, w tym głównemu wykonawcy: Stoczni Północnej im. Bohaterów Westerplatte. Wykonała ona w sumie ponad setkę okrętów desantowych różnych typów, w tym 28 Ropuch dla ZSRR. Polska wolała – i do dziś użytkuje – mniejsze okręty transportowo-minowe typu Lublin.
Dziś gdański zakład, choć w mniejszej skali, kontynuuje produkcję na rzecz Marynarki Wojennej jako Remontowa Shipbuiding – powstały w niej trzy niszczyciele min Kormoran II, a za kilka lat mogą być w niej budowane fregaty Miecznik. Polska nie ma dziś oczywiście żadnego wpływu na to, kto użytkuje zbudowany dla ZSRR sprzęt wojskowy. To, że po ponad 30 latach polskie Ropuchy wciąż są w służbie, dobrze świadczy o stoczniowcach i inżynierach. To, w jakim celu będą wykorzystane, jest decyzją Kremla.
Ostrowski: Macron negocjuje z Putinem. Wygląda to na dialog głuchych
Właśnie po to był Krym
Jak mogą być użyte? Scenariusze ćwiczeń przewidują operację połączoną z udziałem śmigłowców, lotnictwa, sił morskich i wojsk desantowych. Ale musi to być operacja prowadzona przynajmniej częściowo z lądu. Rosja, w odróżnieniu od zachodnich marynarek wojennych, nie posiada okrętów służących jednocześnie za lądowiska śmigłowców i pływające bazy piechoty morskiej. Chciała je kupić od Francji, ale jak pamiętamy, prezydent Francois Hollande zablokował sprzedaż słynnych Mistrali, gdy Rosja zajęła Krym i napadła na wschodnią Ukrainę.
Możliwości wsparcia desantu morskiego są więc ograniczone zasięgiem samolotów i śmigłowców startujących z lotnisk i lądowisk na lądzie. No ale właśnie po to Rosji był i jest Krym, który stanowi idealną bazę wypadową. Na początku lutego odnotowano prawdopodobny przerzut na półwysep całego lub części pułku śmigłowcowego z Krasnodaru z maszynami szturmowymi Mi-28, Mi-35 i Ka-52 oraz transportowymi Mi-8 i Mi-26. Lotnictwo bojowe ma tam do dyspozycji oczywiście samoloty sił powietrzno-kosmicznych i marynarki wojennej, w tym szturmowe Su-24 i Su-25, myśliwskie Su-27 i wielozadaniowe Su-30. Ukraińcy nie są w stanie się im przeciwstawić. Musieli zdecydować, w co zainwestować, by móc odeprzeć kolejny atak Rosji, a lotnictwo, tak jak marynarka wojenna, należy do najtrudniejszych w odbudowie rodzajów wojska. Atak z morza i powietrza może więc być dla Rosji relatywnie najłatwiejszy.