Atmosfera robi się coraz gęstsza, a ludzie zaczynają być nerwowi. Na przykład gdy w skrzynkach na listy dostają zawiadomienia o możliwości zajęcia ich samochodu terenowego na wypadek ćwiczeń, mobilizacji lub wojny. Takie pisma to rutynowy obowiązek ewidencji obronnych świadczeń rzeczowych wykonywany przez Wojskowe Komisje Uzupełnień. Od kilku lat wojskowa administracja bardziej przykłada się do zadań, stąd i wezwań dla posiadaczy terenówek – i każdego innego sprzętu czy nieruchomości przydatnych na cele obronne – pojawia się więcej. Co roku piszą o tym media, a mimo to zawsze robi się sensacja. Jakaś pani śmieje się, że przez pomyłkę, przeoczenie lub błędy w dokumentacji „wojsko chce wysłać na wojnę jej malutkie autko”, jakiś pan narzeka, że „w kamasze” ma oddać ciężarówkę, którą przecież zarabia na życie.
Jeszcze większa sensacja robi się, gdy żona boksera, a później sam bokser – wciąż legendarny Andrzej Gołota – otrzymuje wezwanie, by osobiście stawić się w wojskowej komendzie. Skoro armia sięga po sportowych emerytów, to chyba nie jest tak wesoło. Wokół huczy o wojnie, a z krajów NATO dochodzą wieści o podwyższaniu gotowości, wzmacnianiu kontyngentów na granicach z Rosją czy wzywaniu rezerwistów na ćwiczenia lub wszelki wypadek. Jak zwykle u Polaków rodzą się podejrzenia, że rząd szykuje coś w tajemnicy, a wezwania z WKU podsycają nieufność. Gdy słychać o „największym kryzysie bezpieczeństwa od II wojny światowej”, trudno nie mieć obaw.
Czytaj też: Gdzie i jak może uderzyć Moskwa?
Czy Polska jest bezpieczna?
Badania potwierdzają, że obawy Polaków są ogromne. Według sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” prawie 70 proc. pytanych boi się, że Polska może być wciągnięta w ewentualny konflikt Rosji z Ukrainą, a prawie 73 proc. uważa, że państwo nie jest odpowiednio przygotowane na taką sytuację. Co do perspektywy objęcia nas konfliktem Polacy mogą być pod wpływem alarmistycznych wieści, ale co do stanu przygotowania państwa mają nosa. Mimo upływu ośmiu lat od poprzedniej wojny w Europie i przy akompaniamencie niekończących się zapewnień o niebywałym zwiększaniu bezpieczeństwa niewiele zrobiono, by w czasie kryzysu taki jak ten działały jasne, spójne i czytelne dla każdego procedury. A przecież obrona to obowiązek powszechny, obywatele jako obrońcy swojego państwa mają prawo wiedzieć, kto i co ma robić – dla nich i z nimi. Niestety, najważniejsi decydenci poza zapewnieniami, że Polska jest bezpieczna, nie bardzo chcą ujawnić, co będzie, gdy na Ukrainie wybuchnie wojna.
Powód jest prosty: Polska nie dorobiła się przepisów, które określałyby jasny mechanizm podejmowania decyzji i umożliwiały przewidzenie, co, kiedy i jak się wydarzy. Nie ma nawet takiej presji – parlament niemal nie zajmuje się systemowymi sprawami bezpieczeństwa narodowego na sesjach plenarnych ani w komisjach. Jeśli przysłowiowy Kowalski chciałby znaleźć jakieś przepisy, to zorientuje się, że są rozproszone, ogólnikowe i nie nadążają za rzeczywistością. Nie ma u nas opisanych kolorami i wprowadzanych w jawny sposób poziomów zagrożeń.
Czytaj też: Polska na pierwszej linii starcia. Czy wciąż jesteśmy bezpieczni?
Ustawa o zarządzaniu kryzysowym nie dostrzega kryzysu militarnego w kraju sąsiednim, grożącego bezpieczeństwu w Polsce. Lakoniczne rozporządzenie o stanach gotowości obronnej państwa sprzed 16 lat nie podaje szczegółowych przesłanek do ich podnoszenia. Archaiczna i poszatkowana poprawkami ustawa o powszechnym obowiązku obrony skupia się na wewnętrznych instytucjach i nie odwołuje do zewnętrznego „krajobrazu zagrożeń”. Pół biedy, gdyby te rozproszone przepisy miały realizować osoby mające wspólny pogląd na bezpieczeństwo lub chociaż je omawiające. Ale przecież w dzisiejszych realiach prezydent, premier, minister obrony i przede wszystkim wszechmocny, ale mało aktywny wicepremier do spraw bezpieczeństwa – to różne i czasem rywalizujące obozy w ramach władzy PiS.
Stan gotowości „się wprowadzi”
Ich kompetencji nie łączy jednolita ustawa o zarządzaniu bezpieczeństwem narodowym, której uchwalenia domagał się Andrzej Duda dwa lata temu i zapisał to w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, opracowanej wspólnie z rządem. Zresztą nie był pierwszy – o konieczności usystematyzowania i zintegrowania kierowania bezpieczeństwem mówił i pisał szef BBN u Bronisława Komorowskiego gen. prof. Stanisław Koziej. Mimo że był bardzo wpływową postacią, do reformy i integracji systemu nie zdołał przekonać polityków. Dziś spoczywa na nich wielka odpowiedzialność – powinni „ponad podziałami” uzgodnić, a potem wyjść i powiedzieć Polakom, co zamierzają. Są pierwsze sygnały, że to się dzieje. Zaktywizował się prezydent, który bierze udział i sam urządza konsultacje i narady. W ostatniej uczestniczyli szefowie MON i MSWiA, szef sztabu generalnego, wiceminister z MSZ i szef KPRM. Premiera Morawieckiego i wicepremiera Kaczyńskiego nie było.
Tymczasem to na premiera jako szefa rady ministrów spada największa odpowiedzialność. To rząd podejmuje decyzję o podniesieniu gotowości obronnej państwa. Tego mechanizmu nie ma w żadnej ustawie, skrótowo opisuje go rozporządzenie podpisane jeszcze przez Marka Belkę. Stała gotowość obronna oznacza, że nie stwierdza się istotnych zagrożeń zewnętrznego bezpieczeństwa, a system obronny utrzymuje się w sprawności przez planowanie, organizowanie, szkolenie i kontrolę. Ale gdy zaistnieje zagrożenie, wymagające uruchomienia elementów systemu obronnego, przeciwdziałania temu zagrożeniu lub usuwania jego skutków, wprowadza się gotowość czasu kryzysu.
Bezosobowa forma i oszczędny opis przesłanek to może zaleta z punktu widzenia techniki legislacyjnej, ale nie pozwala się zorientować, co musi się wydarzyć, by podwyższony stan gotowości „się wprowadził”. Tymczasem o takich ruchach w związku z zagrożeniem dla Ukrainy głośno mówi już wiele państw NATO, głównie w kontekście gotowości wojska, choć mechanizmy i procesy cywilne i militarne są powiązane.
Czytaj też: Rosja „traci cierpliwość”. Z Putinem trzeba ostrzej
Kryzys, wojna i jedna strona wytycznych
Z ustawy o powszechnym obowiązku obrony wynika, że ocena sytuacji leży po stronie rządu, mającego do dyspozycji informacje ze służb, wywiadu, wojska i relacji sojuszniczych. Rada ministrów w ramach zapewniania bezpieczeństwa i sprawowania ogólnego kierownictwa w dziedzinie obronności ma za zadanie utrzymywać stałą gotowość obronną kraju, a w razie zewnętrznego zagrożenia wnioskuje do prezydenta o jej podwyższenie.
W grę wchodzą dwa stopnie: kryzysowy i wojenny. To bardzo poważna sprawa i mogłoby się wydawać, że obszernie opisana, ale rozporządzenie, które ich dotyczy (z 2004 r.), ma ledwie stronę merytorycznego tekstu. Ministrowie i administracja premiera mają tymczasem wpisane na listę zadań przygotowywanie systemu kierowania bezpieczeństwem narodowym, łącznie z obroną państwa. Konstytucja wymusza przy tym, by rząd współpracował z prezydentem. To on na wniosek rządu podwyższa gotowość obronną państwa. Gdy się to stanie, uruchamiane są jawne i niejawne plany i procedury, zawarte głównie w Planie Reagowania Obronnego RP i planach operacyjnych dla jednostek samorządu terytorialnego.
Nieco z boku tego systemu działa RBN jako organ doradczy prezydenta, który może, ale nie musi wyrażać opinii w tym trybie. W radzie są bowiem np. ministrowie resortów siłowych, których i tak głowa państwa może wezwać na naradę. Dlatego główną wartością RBN jest jej skład polityczny, który tworzą szefowie ugrupowań parlamentarnych. Niestety wskutek niezwykle rzadkiego zwoływania RBN organ ten zamiast miejsca rutynowej konsultacji stał się tematem dyskusji sam w sobie. Ale dobrze, że jest uruchamiany.
Wojny nie da się całkiem wykluczyć
Ten polityczno-administracyjny mechanizm jest niezwykle istotny, bo po stronie wojskowej wiąże się z podnoszeniem gotowości bojowej sił zbrojnych. Opisać to trudniej, bo przepisy są całkowicie niejawne, to instrukcje o gotowości bojowej i mobilizacyjnej, sporządzane w sztabie generalnym, a uruchamiane przez ministra obrony. Dziś trudno byłoby to całkiem ukryć – pojawiłyby się dowody na zasiedlanie przez żołnierzy koszar, pobieranie przez jednostki zapasów czy skargi żon na odmowę urlopów. Podwyższona gotowość już sprawia, że dużo się dzieje, ale jest zaledwie przystankiem do osiągnięcia pełnej gotowości bojowej, w której tylko decyzja polityczna dzieli kraj od funkcjonowania w wojennym trybie, a wojsko musi na to być w pełni przygotowane.
Z jawnej prezentacji eksperckiej BBN z 2006 r. (przepisy zasadniczo nie zmieniły się od tego czasu) można się dowiedzieć, że „stosownie do stanów gotowości obronnej państwa lub wyprzedzająco są wprowadzane odpowiednie stany gotowości bojowej Sił Zbrojnych RP”.
A zatem gotowość wojskowa może czasem wyprzedzać gotowość państwową, co jest naturalne, bo system wojskowy to zaledwie część systemu bezpieczeństwa narodowego. Z drugiej strony ta reszta jest większa, bardziej skomplikowana i mniej sprawna. Dlatego reagowanie musi mieć pewne pierwszeństwo – stan kryzysu jest właśnie po to, by w razie najgorszego rozwoju wypadków nie było za późno. Przy podwyższonej gotowości bojowej struktury wojskowe przygotowują elementy wojennego systemu dowodzenia, tajnej struktury decyzyjnej wspartej siecią łączności, która ma umożliwić obronę kraju i jednoczesne kierowanie jego funkcjonowaniem w razie wojny. Jakkolwiek poważnie by to nie brzmiało, wojny, która jakoś Polskę dotknie, nie da się całkiem wykluczyć. A zatem na decydentach już dziś spoczywa zadanie przygotowania się na taką ewentualność.
Czytaj też: Czy unikniemy wojny? I kto wygra kluczowe wybory?
PiS lubi działać bez żadnego trybu
– To jest moment, by zastanowić się nad podniesieniem gotowości zarówno państwa, jak i sił zbrojnych – mówi gen. prof. Koziej, krótko, bo ze szpitalnego łóżka. Były szef BBN wskazuje, że w pierwszej kolejności należałoby przejrzeć scenariusze zawarte w tajnej polityczno-strategicznej dyrektywie obronnej (PSDO), sprawdzić, czy pasują do dzisiejszego zagrożenia, i je odpowiednio skorygować. PSDO została wydana w 2019 r. i rzeczywistość od tego czasu jest inna choćby dlatego, że Białoruś drastycznie zmieniła kurs i w sensie wojskowym stanowi dziś rosyjski półwysep wrzynający się w terytorium państw NATO i z nim sympatyzujących. Koziej wyraża przy tym nadzieję, że rewizja planów i procedur już się odbywa, bez informowania opinii publicznej. – To obszar w większości niejawny – stwierdza profesor.
Praktyka pokazała jednak, że obecna władza procedur nie za bardzo się trzyma, lubi działać bez żadnego trybu, a instrumentami bezpieczeństwa państwa potrafi manipulować. Kiedy za wschodnią granicą pojawiło się zagrożenie w postaci sterowanej nielegalnej migracji, rząd zdecydował się wprowadzić na części terytorium kraju stan nadzwyczajny przeznaczony do opanowywania zagrożeń wewnętrznych. Jednocześnie na granicę wysłał wojsko, a przekaz publiczny oparł na wątku ataku ze strony wrogo nastawionych obcych państw: Białorusi i Rosji.
Porównując skalę zagrożenia tego tworzonego przez Łukaszenkę i migrantów zaganianych przez jego siepaczy na druty kolczaste a tego tworzonego przez rosyjskie czołgi, samoloty i rakiety gromadzone w olbrzymiej liczbie (trzy razy większej niż przy okazji ćwiczeń Zapad-21) na Białorusi, reakcja polskich władz wydaje się skrajnie nieadekwatna. Dziś zagrożony jest nie tylko jakiś odcinek granicy, który mogą przejść nieuzbrojeni mężczyźni, kobiety i dzieci. W tej chwili zagrożony jest nasz najbliższy sąsiad, strategiczny partner i – postawmy sprawę jasno – kluczowy bufor bezpieczeństwa oddzielający w miarę jeszcze bezpieczną Polskę od nieprzewidywalnego i groźnego międzynarodowego przestępcy. Wskutek koncentracji ofensywnych zgrupowań rosyjskich wojsk na Białorusi zagrożone jest też bezpośrednio bezpieczeństwo Polski.
Kowal: Jak Putin przejął Białoruś
Narada RBN. Sytuacja jest poważna
Politycy i urzędnicy, którzy w piątek zasiądą do rozmowy w ramach RBN, mają więc dobry powód, by wyciszyć partyjny jazgot i wykazać się postawą państwowców. Nie mam złudzeń – zanim się zbiorą, media zaleje fala spekulacji, czy przyjdą Kaczyński i Tusk, jaki ten pierwszy założy zegarek i czy ten drugi poda mu rękę, czy tylko pośle wilcze spojrzenie.
Ale może skonfliktowani liderzy wyślą kompetentnych zastępców albo jakimś cudem powaga sytuacji wymusi poważne podejście do tematu. Na horyzoncie są decyzje, których w historii III RP jeszcze nie podejmowano, ale kiedyś musiały nadejść. Lepiej się zabezpieczyć i przygotować, niż żałować.