Szwedzka Gotlandia, wyspa modna i tłumnie odwiedzana latem, zimą jest jednym z najspokojniejszych miejsc świata. Mało ludzi, nuda, pustka, brak śniegu. Jednak w połowie stycznia uliczkami malowniczego Visby sunęły czołgi i uzbrojeni po zęby żołnierze. W miejskim porcie i w okolicach lotniska wojska było tak dużo, że wyglądało to na przemyślaną demonstrację siły szwedzkiej armii. Nie przypadkiem – Gotlandia to strategiczny punkt: drzwi do militarnej dominacji na Morzu Bałtyckim.
Jan Hallenberg, ekspert ze szwedzkiego Instytutu Spraw Zagranicznych, przekonuje, że wyspa może się okazać celem rosyjskiej agresji. „Mając bazę na Gotlandii, zyskuje się dominację w regionie” – pisze w komentarzu dla dziennika „Dagens Nyheter”. I zaznacza, że inwazja – choć na razie nie do wyobrażenia – w praktyce uniemożliwiłaby siłom NATO walkę z Rosją na Bałtyku. I bardzo ułatwiłaby Moskwie okupację państw bałtyckich.
Dowódcy szwedzkiej armii, tłumacząc się z działań na Gotlandii, zapewniają, że prawdopodobieństwo wybuchu wojny jest minimalne. „To tylko dostosowanie środków do sytuacji na świecie” – uspokaja dowódca operacyjny sił zbrojnych gen. Michael Claesson. Jednocześnie w prasie pełno jest zdjęć żołnierzy na uliczkach Visby. W wywiadach wypowiadają się zaniepokojeni mieszkańcy wyspy. Czołg pod oknem i żołnierz z karabinem patrolujący ulice to jednak nie jest zwykły widok. Zwłaszcza w neutralnej Szwecji, która od niemal trzystu lat nie zaznała wojny.
Whiskey znów na skałach
Do przerzucenia wojsk z północnego Boden na Gotlandię doszło po tym, jak na Morzu Bałtyckim w pobliżu Szwecji pojawiło się sześć rosyjskich okrętów. Krążyły przez kilka dni jak milcząca groźba. Wcześniej szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow przekonywał, że Rosja wprawdzie szanuje suwerenność Szwecji i Finlandii, ale ma też nadzieję, że oba kraje pozostaną neutralne i nie dołączą do NATO.