Wiosną Francuzi wybierają prezydenta w pierwszych wyborach od rozkwitu ruchu MeToo i szokujących skandali obyczajowych. Batalia między feministkami, tradycjonalistkami, wyznawcami postawy macho i ordynarnymi mizoginami będzie istotną częścią kampanii.
Nad Sekwaną kobiety na stanowisku prezydenta nie było nigdy, a wśród premierów w dobie współczesnej 23 było mężczyznami, a tylko jedna kobieta stała na czele rządu. Kobiety oczywiście od dawna ubiegały się o prezydenturę, ale tym razem na naprawdę liczących się pozycjach są aż dwie: Valérie Pécresse – kandydatka Republikanów, czyli spadkobierczyni ruchu neogaullistowskiego, i Marine Le Pen, szefowa skrajnie prawicowego Zgrupowania Narodowego. Anne Hidalgo, mer Paryża, nie bardzo się liczy, jak reszta stawki, ale jest kandydatką Partii Socjalistycznej, rządzącej przecież Francją przez wiele lat.
One trzy zmierzą się z urzędującym prezydentem Emmanuelem Macronem i niespodziewanym, groźnym meteorem kampanii – skrajnie prawicowym Erikiem Zemmourem. A także zmierzą się z ostrą we Francji dyskusją o prawach kobiet i ich roli u władzy.
Francja straciła męskość. Nie jest pewne, czy Emmanuel Macron wygra drugą kadencję, były już sondaże wskazujące, że Valérie Pécresse może go pokonać, ale sensacją jest powodzenie Érica Zemmoura, 62-letniego dziś dziennikarza i autora bestsellerów. Jeszcze jako młody człowiek marzył o znanej we Francji roli intelektualisty-proroka na wzór Emila Zoli czy Sartre’a. Pracował w różnych redakcjach, bywał wylewany z pracy, ale kolejne prowokacje służyły rozgłosowi. Poza prognozą „wielkiego zastąpienia” (białych chrześcijan w kraju przez ciemnych muzułmanów – to tytuł jego książki sprzedanej w 800 tys. egz.) otwarcie głosił tezy mizoginii, nienawiści czy nawet wstrętu do kobiet.