Komisja Europejska do początku grudnia nie odpuszczała starań o wynegocjowanie z Polską praworządnościowych zapisów w Krajowym Planie Odbudowy (KPO), które pozwoliłyby na jego zatwierdzenie – najpierw przez samą KE, a potem przez unijne rządy w Radzie UE – przed końcem tego roku.
Czytaj też: Kiedy popłyną pieniądze? Bruksela wciska hamulec
Polska, jeśli dostanie pieniądze, to „z dołu”
Zgodnie z regułami Funduszu Odbudowy oznaczałoby to dla Polski wypłatę zaliczki (3,1 mld euro dotacji plus 1,6 mld euro tanich pożyczek) na podstawie tylko „jasnych zobowiązań” bądź projektów reform praworządnościowych wpisanych do KPO. Dopiero pierwsza „zwykła” rata miałaby być uzależniona od wdrażania tych reform.
Nieuzgodnienie polskiego planu w tym roku, o czym wiceszef Komisji Valdis Dombrovskis publicznie uprzedził 7 grudnia, całkowicie odwraca tę kolejność. Od początku 2022 r. fundusze z KPO można bowiem wypłacać już wyłącznie „z dołu”, niejako w formie zwrotu kosztów uprzednio zrealizowanych projektów. Innymi słowy, zgodnie z przepisami wypłata jakichkolwiek pieniędzy będzie uzależniona wyłącznie od wdrożenia wymaganych reform. Zresztą Dombrovskis parę dni temu potwierdził podczas wysłuchania w Parlamencie Europejskim, że przyszły wniosek Polski o wypłatę pierwszej transzy z KPO będzie musiał być poprzedzony wprowadzeniem zmian w sądownictwie, których już twardo oczekuje Bruksela.
A zatem nawet gdyby Polska i KE uzgodniły KPO – na co zupełnie się teraz nie zanosi – już w pierwszym tygodniu stycznia, to na wypłaty „z dołu” przyszłoby jeszcze długo poczekać. W bardzo optymistycznym scenariuszu, w którym Polska wywiązuje się z reform systemu sądownictwa według wytycznych TSUE, funduszy należałoby oczekiwać mniej więcej w połowie 2022 r. Po utracie prawa do zaliczki z KPO (te pieniądze nie przepadają, lecz przechodzą do puli rozdzielanej w zwykłych ratach) zasadniczo nie ma już innych dedlajnów oprócz zakończenia finansowania projektów z KPO do 2026 r. (po ich zatwierdzeniu do 2023).
Czytaj też: Krajowy Plan Odbudowy. Ani konsultacji, ani strategii
Jak ominąć wyroki Trybunału Przyłębskiej
Sęk w tym, że to okresy dość krótkie jak na finansowanie unijnych projektów i dlatego nawet polscy eksperci rządowi ostrzegają, że z każdym kolejnym miesiącem zwłoki rośnie ryzyko, że Warszawa nie zdoła zagospodarować wszystkich funduszy. A brak terminowej „absorpcji” tych środków będzie się równać – podobnie jak w polityce spójności – przepadkowi części pieniędzy niewykorzystanej na czas.
Przypomnijmy: polski KPO ma być podstawą naszych wydatków z Funduszu Odbudowy (23,9 mld euro dotacji oraz 12,1 mld euro tanich pożyczek, o pozostałe 22 mld rząd może poprosić do 2023). Komisja Europejska jako praworządnościowego minimum dla zatwierdzenia KPO w tym roku chciała – jak to ujęła szefowa KE Ursula von der Leyen – „jasnych zobowiązań” w sprawie zlikwidowania Izby Dyscyplinarnej, anulowania skutków jej dotychczasowych działań wobec sędziów oraz demontażu systemu dyscyplinarnego dla sędziów zgodnie z lipcowym wyrokiem TSUE.
Klapa rokowań oznacza, że te „jasne zobowiązania” muszą stać się wdrożonymi reformami przed pierwszą transzą z Funduszu Odbudowy. Natomiast reszta sporów, łącznie z problemem neo-KRS, miałaby być w zamierzeniach Brukseli pozostawiona do negocjacji poza KPO.
Warto dodać, że negocjacje między przedstawicielami rządu Morawieckiego i Komisji cały czas opierają się na omijaniu lub ignorowaniu rozstrzygnięć TK Julii Przyłębskiej ograniczających zasadę nadrzędności prawa UE w Polsce.
Czytaj też: Jak UE będzie strzec miliardów z Funduszu Odbudowy
Ziobro rzuca kłody. Pojawia się zagrożenie
Ten czarny scenariusz wcale nie musiał się zrealizować. Pod koniec listopada rozmowy o KPO nabrały tempa, a eksperci obu stron spotykali się w Brukseli kilka razy w tygodniu. Polsce zależało na zaliczce, a Komisja była świadoma, że po złamaniu tegorocznego dedlajnu tempo rokowań może mocno spaść (wypłata zwykłej transzy będzie odległa), co oznacza kolejne długie miesiące niezakłóconej destrukcji wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Wkrótce będziemy mogli sprawdzić poprawność tej pesymistycznej prognozy.
Dombrovskis tłumaczył niedawno europosłom, że w dotychczasowych rokowaniach z Warszawą szczególnych trudności przysparzała sprawa skutków usunięcia Izby Dyscyplinarnej. Rząd Morawieckiego miał duży problem z żądaniem szybkiego przywrócenia zawieszonych sędziów. Spór na poziomie rozmów eksperckich – wedle brukselskich przecieków – toczył się o konkretne daty. A jednocześnie z koalicji rządzącej, zwłaszcza za sprawą ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, dochodziły sygnały o braku politycznej gotowości Warszawy do wywiązania się z oczekiwanych przez Brukselę zmian.
Przesunięcie sprawy KPO na przyszły rok oznacza, że w praworządnościowych sporach z KE – po kilku latach już dość nużących różnych postępowań dyscyplinujących wobec Polski – teraz pierwszy raz pojawia się prawdziwe zagrożenie finansowe. Warszawa i Bruksela wchodzą zatem na dość wybuchowy politycznie teren. Tym bardziej że w razie dalszej eskalacji KE ma teraz nowe narzędzia. Projekty z polityki spójności z budżetu 2021–27 (jeszcze nie zaczęło się ich finansowanie) po raz pierwszy są uzależnione od respektowania Karty Praw Podstawowych UE jako wstępnego warunku dla wypłat. Bruksela jeszcze nie doprecyzowała, co to będzie oznaczać w praktyce, ale można wyobrazić sobie uzależnienie niektórych projektów ze „zwykłego” siedmioletniego budżetu UE od poszanowania reguł państwa prawa.
Rutte do Orbána: Może już czas wyjść z Unii?
„Pieniądze za praworządność”
Ponadto Komisja Europejska już 19 listopada wzięła Polskę i Węgry pod lupę w ramach reguły „pieniądze za praworządność”, inicjując to postępowanie pismami do Warszawy i Budapesztu. Wskazała w nich na podejrzenia poważnych defektów praworządności, które mogą przeszkodzić w poprawnym zarządzaniu funduszami. I poprosiła o wyjaśnienia w ciągu dwóch miesięcy.
W liście do władz Polski wymieniono cztery grupy zastrzeżeń. Jedna dotyczy wpływu dwóch rozstrzygnięć TK Przyłębskiej uderzających w nadrzędność prawa Unii. Komisja pyta, jak Polska w takich warunkach zamierza wykonywać szczegółowe przepisy o dyscyplinie w gospodarowaniu funduszami. Drugi problem to podważanie niezależności wymiaru sprawiedliwości, bo to właśnie niezawisłe sądy odgrywają kluczową rolę w odstraszeniu i karaniu przekrętów z pieniędzmi UE. Trzecia sprawa dotyczy wątpliwości co do „skuteczności i bezstronności prokuratury”, która podlega prokuratorowi generalnemu będącemu jednocześnie ministrem sprawiedliwości (czyli Zbigniewowi Ziobrze). To rodzi obawy o rzetelność ścigania np. korupcji, w którą mogłyby być zaangażowane osoby związane z władzą.
Czwarta grupa zastrzeżeń dotyczy nieskuteczności działań prokuratorskich. Komisja przywołuje argument o „zinstytucjonalizowanej korupcji”, czyli przypadkach podejrzeń o korupcję na wysokim szczeblu, które nie są należycie ścigane ze względów politycznych. Komisja zażądała wykazu spraw od 2016 r., w których polska prokuratura umorzyła, nie podjęła lub wciąż prowadzi postępowania w sprawach wskazanych przez OLAF, czyli „unijny NIK”.
Bruksela dochowuje obietnicy danej przed rokiem premierom Mateuszowi Morawieckiemu i Viktorowi Orbánowi, że nie będzie wnioskować o zawieszenie wypłat funduszy na podstawie „pieniędzy za praworządność” do czasu wyroku TSUE o zgodności tych przepisów z traktatami. Wniosek do TSUE w tej sprawie wniosły Polska i Węgry, a wyroku (który go najpewniej odrzuci) należy się spodziewać w pierwszym kwartale 2022 r.
Wykazanie, że defekty praworządności w Polsce bezpośrednio i w znacznej mierze już wpływają na poprawne zarządzanie funduszami (lub rodzą takie ryzyko), nie byłoby łatwe, bo poziom nieprawidłowości w gospodarowaniu unijnymi pieniędzmi nie odbiega tu od unijnej średniej. Dlatego dla Brukseli „pieniądze za praworządność” na razie są raczej tylko ostrzeżeniem wobec Polski (a prawdziwym kijem wobec Węgier), a głównym narzędziem presji na odkręcenie najgorszych „reform sądownictwa” pozostaje KPO.
Czytaj też: Polexit to nie groźba. W mentalności PiS on już dawno się zaczął