Przepraszamy, tu się pije
Przepraszamy, tu się pije. Indie kończą z alkoholem spod lady
Było jak w bajce – w ciągu jednej nocy zakończył się trwający od dekad ponury państwowy monopol, rozbłysły neony prywatnych salonów i otworzył się alkoholowy sezam. Od połowy listopada tego roku klienci w Delhi nie kupują już ulubionych whisky, rumu czy ginu w mrocznych zaułkach i sklepikach przypominających ciemne nory na zapleczu oficjalnej rzeczywistości.
Dzięki zmianie przepisów w indyjskiej stolicy teraz mogą wejść do jednego z 850 prywatnych sklepów, jasno oświetlonych i monitorowanych. Tam, spacerując między półkami, sami wybierają alkohol i sami zdejmują go z półki. W pięciu wielkopowierzchniowych salonach alkoholowych są nawet stanowiska degustacyjne – gratka dla zamożnych, zawsze ciekawych konsumenckich nowinek i importowanych alkoholi o nieznanych nad Gangesem smakach.
Od teraz to na prywatnych, licencjonowanych właścicielach – a nie na państwie – spoczywa obowiązek zadbania o rodzącą się kulturę sprzedaży i konsumpcji alkoholu. Zanim prywaciarze otworzyli swoje lśniące świeżością biznesy, podwoje zamknęło aż 600 starych państwowych lokali, w których dotąd sprzedawano wysokoprocentowe napoje po ściśle określonych cenach. Rząd wciąż reguluje produkcję, hurt i akcyzę, ale ceny detaliczne w mieście kształtować będzie popyt.
Skąd ta zmiana i dlaczego teraz? Po pierwsze, chodzi o pieniądze – na samym udzieleniu licencji sprzedawcom władze zyskają w przeliczeniu ok. 5 mld zł, co wesprze nadszarpnięty pandemią budżet stolicy. A to tylko początek – roczne dochody z akcyzy alkoholowej stanowią średnio aż 15 proc. wartości budżetów w poszczególnych stanach Indii.
W grze są także inne ambicje, przede wszystkim wizerunek Delhi jako nowoczesnej światowej metropolii, odwiedzanej przez obcokrajowców przyzwyczajonych do swobodnego konsumowania alkoholu w ucywilizowanych i przewidywalnych warunkach.