Trójskok kanclerza Scholza i pani minister Baerbock z Paryża przez Brukselę do Warszawy to czytelny sygnał. Dla koalicyjnego rządu socjaldemokratów, ekologów i liberałów tandem niemiecko-francuski jest trzonem Unii Europejskiej, ale jej duszą jest także dobre sąsiedztwo i przyjazna współpraca z wolną Polską. Ta właśnie myśl przyświecała ministrom spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji, gdy w 1992 r. konstruowali trójkąt weimarski jako rusztowanie przyszłej roli tych trzech krajów w centrum rozszerzającej się UE.
Fakt, że Berlin podtrzymał tradycję takiej właśnie kolejności „wizyt zapoznawczych”, świadczy nie tylko o niewzruszonej woli budowy trwałych struktur europejskich, ale także o silnych nerwach w relacjach z nacjonalistycznym rządem w Warszawie. Po werbalnych ekscesach szefa PiS Kaczyńskiego, który pomówił nowy rząd niemiecki o plan budowy IV Rzeszy, oraz plakatowej hucpie ministerstwa Glińskiego, które wsparło oblepienie Warszawy wizerunkami prezydenta Steinmeiera i Angeli Merkel obok Hitlera i Goebbelsa, można było sobie wyobrazić, że nowy rząd zareaguje, podobnie jak bracia Kaczyńscy w 2006 r. na „kartoflaną karykaturę”, i przesunie wizytę w Warszawie na dalsze miejsce, choćby po Waszyngtonie.
Ani dla Annaleny Baerbock, ani dla Olafa Scholza nie były to łatwe wizyty. Niemieccy dyplomaci byli zaskoczeni różnicą między szarmanckim tonem ministra Raua w poufnej rozmowie z niemiecką partnerką a jego ostrym tonem w sprawie reparacji i suwerenności polskiego prawa. Baerbock z lekką ironią dała do zrozumienia, że nawykła do męskiego szowinizmu. Dla niemieckich komentatorów pani minister jest gwiazdą tych pierwszych kroków nowego rządu na międzynarodowej scenie, ponieważ bardzo stanowczo wystąpiła w Brukseli i na spotkaniu G7 w Liverpoolu w związku z militarnymi pogróżkami Rosji wobec Ukrainy.