„Szczyt warszawski”, który w ostatni weekend zgromadził na pisowskich salonach skrajną prawicę łącznie z Marine Le Pen, przypieczętował fiasko zabiegów o poważne przesunięcia klubowe w Parlamencie Europejskim tej kadencji, które miały wzmocnić PiS. Zdaje się, że Viktor Orbán niemal do ostatniej chwili próbował intryg, które postawiłyby Polaków czy Włochów wobec faktów dokonanych, czyli ogłoszenia projektu jakiejś nowej frakcji.
Węgrowi nic z tego nie wyszło, a PiS ma teraz nadwerężone relacje nawet z postfaszystowską partią Fratelli d’Italia (FdL). Jej szefowa Giorgia Meloni stoi na czele europejskiej międzynarodówki „konserwatystów”, do której PiS należy.
Czytaj też: Kto bił brawo Morawieckiemu? Z kim PiS przyjaźni się w Europie
Kusiciel Viktor Orbán
O co chodzi w tych wszystkich międzynarodowo-partyjnych przepychankach? Otóż konserwatyści i reformatorzy (EKR), do których PiS należy, to druga od końca pod względem liczebności frakcja Parlamentu Europejskiego. Ma zaledwie 63 deputowanych, podczas gdy np. największy klub Europejskiej Partii Ludowej (EPL) liczy ich 178. W dodatku po odejściu torysów EKR nie tylko się skurczyła, lecz też straciła politycznie na wadze, której mimo brexitowych szaleństw dodawali jej Brytyjczycy.
Nieduży rozmiar w wewnątrzparlamentarnej dynamice przekłada się na mniejszą liczbę stanowisk (frakcje dzielą je według metody d’Hondta), sprawozdań, przemówień i pieniędzy, a oprócz względów ideowych oznacza to wielki, ambicjonalny napęd do starań na rzecz zwiększenia grupy.