W amerykańskim śnie, który wyśnił się JD Vance’owi, bohater zaczyna nawet nie od zera, tylko na grubym minusie: rozbita rodzina, uzależniona od heroiny matka i karuzela jej kochanków, przemoc, policja wzywana do domu itd. Mimo to pucybut znowu – jakżeby inaczej! – zostaje milionerem. Ale nie dlatego, że zakłada firmę i ciężko pracuje, tylko dlatego, że ciekawie i wiarygodnie opowiada milionerom o życiu pucybutów.
Taką właśnie opowieścią, swoistym „reportażem uczestniczącym” rozciągniętym na ćwierć wieku, była wydana w 2016 r. „Elegia dla bidoków” (Hillbilly Elegy) – od dzieciństwa w depresyjnym, postindustrialnym miasteczku w stanie Ohio do ukończenia studiów na prestiżowym Yale.
Vance idealnie trafił z pisarskim debiutem, bo kilka miesięcy później Donald Trump – głosami prowincjonalnej Ameryki – wygrał wybory. „Elegia dla bidoków” stała się lekturą obowiązkową zszokowanych elit w Waszyngtonie, San Francisco i Nowym Jorku. A jej nieznany wcześniej autor stał się objawieniem: dyżurnym gościem największych telewizji, który sytym i bogatym objaśniał świat biednych, zapomnianych i zrozpaczonych.
Medialny komentator
Był autentyczny, bo sam z tego świata pochodził. Wyrwał się z niego głównie dzięki dziadkom, którzy załapali się na złote lata amerykańskiego przemysłu i potem, jako emeryci, opiekowali się wnukiem. Pokolenie rodziców Vance’a było już stracone; bezrobotne, zdemoralizowane, uzależnione od narkotyków, bez nadziei.
Dla niektórych Vance był nawet czymś więcej niż naocznym świadkiem upadku dawnej Ameryki. Był właśnie nadzieją, że politykę można uprawiać inaczej niż w ostatnich latach: bardziej empatycznie, bez demagogii i wrogości. Taki jest ton książki.