Czas i sposób złożenia tej „negocjacyjnej” oferty nie są przypadkowe: na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych NATO, swoistym miniszczycie zdominowanym przez rosyjską groźbę ataku na Ukrainę, i w momencie, gdy sojusz finalizuje dyskusję o swojej roli w nowym dziesięcioleciu. Dyktator z Kremla, przyjmując ambasadorów, niby od niechcenia wygłasza fundamentalne oświadczenie: chce nowych rozmów z Zachodem dotyczących rozszerzania NATO. Sugeruje, że tylko prosi przybyłych, by przekazali to przesłanie swoim przywódcom. Obecni na sali przedstawiciele Indii, Salwadoru czy Somalii słuchają, ale nowi ambasadorowie z Włoch, Hiszpanii i Słowacji już wiedzą, że za chwilę słowa ich gospodarza trafią na czołówki globalnych mediów. Kreml sam zadba, by nowa oferta Rosji dla Zachodu szybko trafiła na oficjalne strony internetowe i była dostępna czarno na białym, również po angielsku.
Putin powtórzył stare i zgrane narzekania, że NATO przybliża swoją infrastrukturę wojskową do granic Rosji i zwiększa presję. Że rosnąca obecność wojskowa na wschodniej flance sojuszu stanowi dla niej zagrożenie. Że Rosja jest tak naprawdę przymuszona do militarno-technologicznej odpowiedzi, choć za jej rezultaty nie można jej obwiniać. Że jej interesy bezpieczeństwa są przez Zachód ignorowane. Wszystko to znana narracja Kremla o okrążaniu Rosji przez NATO, prowokowaniu wyścigu zbrojeń i eskalowaniu napięcia. Nowy jest element negocjacyjny, który pojawia się w momencie, gdy Rosja z nową i niespotykaną siłą demonstruje zdolność destabilizacji i niepokojenia Zachodu – mowa oczywiście o koncentracji wojsk i sprzętu u granic Ukrainy, uznawanej w NATO za większą i groźniejszą niż na wiosnę.