Zapowiedzi rozpowszechniane w mediach społecznościowych i pocztą pantoflową brzmiały bardzo szumnie. Przeciwnicy reżimu spodziewali się nawet kilkunastotysięcznych tłumów na ulicach Hawany. Na największym opozycyjnym forum w kubańskim internecie – prywatnej grupie facebookowej o nazwie Archipiélago – dało się wyczuć bojowy nastrój. I przekonanie, że tym razem, podobnie jak w lipcu, ludzie masowo wyrażą niezadowolenie z sytuacji politycznej i ekonomicznej.
A jest bardzo źle. Zamknięcie wyspy dla turystów (pandemia) oznaczało praktycznie całkowite odcięcie gospodarki od dewiz, a wielu tzw. cuentapropistas, zalegalizowanych przez prezydenta Miguela Díaz Canela drobnych przedsiębiorców, wróciło do szarej strefy. Kwitł też przemyt dóbr z Meksyku i innych krajów Ameryki Centralnej – zwłaszcza środków sanitarnych. Do tego galopująca inflacja, spadająca wydajność rolnictwa, majacząca na horyzoncie klęska głodu i problemy z zaopatrzeniem sprawiły, że wyspa stanęła na progu totalnego kryzysu.
Czytaj też: Kuba bez Castro
Kuba. Więzieni za protest
Nie przypadkiem protesty zwołano na 15 listopada. To pierwszy dzień po otwarciu kraju dla turystów i rocznica założenia stolicy. Opozycyjni przywódcy liczyli, że dzięki temu łatwiej będzie o międzynarodowy rozgłos, a rządowi trudniej będzie spacyfikować demonstracje siłą.