„Nasi obywatele przeszli test zaufania i w nagrodę za słuchanie autorytetów naukowych odzyskują pełną swobodę życia społecznego” – tak duński minister zdrowia Magnus Heunicke argumentował zniesienie na początku września ostatnich restrykcji. Dania była wtedy, obok Szwecji, pierwszym krajem na kontynencie, w którym rzeczywistość powoli wracała do prepandemicznego kształtu. Wydawało się, że lada moment będzie to ogólnoeuropejska norma, a do Kopenhagi dołączą kolejne stolice. Dwa miesiące później widać, że nadzieja płynąca z duńskiego eksperymentu okazała się płonna. Mimo relatywnie wysokich odsetków wyszczepienia nowe przypadki zachorowań rosną w całej Europie Zachodniej, przywracając widmo kolejnych ograniczeń, a nawet przymusowej izolacji.
Restrykcje w Danii, lockdown w Austrii
Duńczycy też padli ofiarą nowej fali koronawirusa. Zachorowań przybywa w tempie 4–5 tys. dziennie, co jest w perspektywie tygodniowej wzrostem aż kilkakrotnym. 11 listopada nowych przypadków było już 5250, przez weekend tylko nieznacznie mniej. Obserwując tę tendencję, rząd zdecydował się na powrót selekcjonować obywateli pod kątem szczepień. Aby skorzystać z klubów, dyskotek, kawiarń lub zjeść posiłek wewnątrz restauracji, trzeba okazać dowód przyjęcia preparatu, negatywny wynik testu (ważny 72 godz.) albo potwierdzenie bycia ozdrowieńcem. Osoby powyżej 15. roku życia muszą też przedstawić tzw. covid pass, jeśli chcą uczestniczyć w wydarzeniach publicznych powyżej 2 tys. osób. Decyzję o powrocie do reżimu sanitarnego duński parlament poparł jednogłośnie – mimo że pełną odporność po przyjęciu dwóch dawek ma aż 86 proc. populacji (obywateli powyżej 12. roku życia).
Jeszcze ostrzej na wzrost liczby zakażeń reagują władze Austrii, które dla niezaszczepionych obywateli wprowadziły lockdown. Tygodniowa średnia przypadków przekracza 10 tys., co dla społeczeństwa jest szczególnie groźne z powodu relatywnie niskiego odsetka wyszczepienia. Wprawdzie obie dawki preparatu przyjęło 83 proc. osób powyżej 16. roku życia, ale w młodszych grupach kampania idzie znacznie słabiej. W skali całej populacji statystyka ta ledwo przekracza 65 proc.
Dlatego ci, którzy wciąż się nie zaszczepili, zostali właśnie wysłani na przymusową kwarantannę. Co najmniej przez najbliższe dziesięć dni będą mogli wychodzić z domu tylko w kilku określonych celach, jak zakupy czy wizyta w aptece. Nie we wszystkich sektorach gospodarki niezaszczepieni mogą też pracować stacjonarnie, wielu czeka powrót do pracy zdalnej. Niedostępne dla nich będą lokale gastronomiczne, siłownie, baseny i inne obiekty zamknięte.
Z kwarantanny zwolnione będą tylko dzieci do 12. roku życia i ozdrowieńcy. Kara za złamanie zasad reżimu? Nawet 500 euro. Aż 1450 z kolei zapłacą ci, którzy odmówią wzięcia udziału w kontroli dokumentów covidowych przez policję – a takie właśnie losowe kontrole i naloty austriackie służby mundurowe prowadzą od samego rana w poniedziałek.
Czytaj też: „Liczby są bardzo złe”. Czwarta fala pandemii rozlewa się w Rosji
Holandia: wirus jest wszędzie
Przez co najmniej trzy tygodnie zostaną utrzymane nowe restrykcje w Holandii. Na ich mocy lokale gastronomiczne będą musiały być zamknięte już o 20, a inne „nieniezbędne” punkty usługowe – jak salony kosmetyczne, centra fizjoterapii i masażu – o 18. Premier Mark Rutte zachęca pracodawców do całkowitego przejścia na tryb zdalny, a wydarzenia sportowe odbywać się będą teraz bez udziału publiczności.
Ograniczenia dotyczą też spotkań prywatnych, w których mogą uczestniczyć najwyżej cztery osoby (zakładając, że mieszkają w różnych gospodarstwach domowych). Dla Holandii, w której 82,4 proc. obywateli powyżej 12. roku życia przyjęło obie dawki szczepionki, najważniejsze jest teraz zredukowanie obciążeń w systemie opieki zdrowotnej. Już przekładane są operacje m.in. stawu biodrowego, coraz częściej też zabiegi związane z dolegliwościami kardiologicznymi. Jak podkreślił Rutte, „wirus jest już wszędzie, więc wszędzie trzeba z nim walczyć”.
Niemcy i Włosi dmuchają na zimne
W innych krajach sytuacja wcale nie wygląda lepiej. W Niemczech, gdzie szczepionkę przyjęło nieco ponad 67 proc. populacji, restrykcje są na razie regionalne. Ograniczenia w praktyce eliminujące niezaszczepionych obywateli z życia publicznego obowiązują w Saksonii i Berlinie, najpewniej niebawem zostaną też wprowadzone w Bawarii.
Z niepokojem na podnoszącą się krzywą zachorowań patrzą też władze we Włoszech, jedynym na razie kraju na Starym Kontynencie z całkowitym obowiązkiem posiadania szczepienia, negatywnego wyniku testu lub dowodu ozdrowienia w celu podjęcia pracy. Choć tam nowych przypadków przybywa wolniej – średnia tygodniowa wynosi 7,4 tys. osób – to rząd woli dmuchać na zimne. Między innymi z tego powodu po raz kolejny odroczył zdjęcie restrykcji dotyczących imprez masowych i sportowych. Na Półwyspie Apenińskim wciąż nie zapełniają się trybuny stadionów czy zamkniętych obiektów rekreacyjnych – i na razie nie ma widoków na zmianę tego stanu rzeczy.
Wirus destabilizuje politycznie
Koronawirus po raz kolejny uderza z dużą siłą w Europę Zachodnią. Większość krajów reaguje na nową falę zachorowań powrotem do restrykcji, choć są to tym razem ograniczenia selektywne, dotyczące konkretnych regionów i części populacji. Coraz częściej spotyka się to z silnym oporem, na którym kapitał polityczny próbuje zbić skrajna prawica. Tak dzieje się we Włoszech, gdzie – jak donosi dziennik „La Repubblica” – sojusz z ruchami antyszczepionkowymi zawarła neofaszystowska partia Forza Nuova.
Podobne ruchy widać w Austrii i Francji. To z pewnością powód do poważnego niepokoju i dowód, że koronawirus destabilizuje nie tylko służbę zdrowia i gospodarkę, ale też scenę polityczną. Patrząc na sondaże i coraz częstsze demonstracje w największych europejskich stolicach, kto wie, czy właśnie w polityce pandemia nie będzie miała skutków najbardziej długotrwałych.
Czytaj też: Polak nie chce się szczepić. Dlaczego?