Covid, drogi gaz i kryzys polityczny – wszystko to spadło na Rumunię niemal jednocześnie, choć spodziewanie. Rumunia jest dziś smutnym mistrzem Europy – prawie połowa dziennych zgonów covidowych w UE to przypadki z tego 20-milionowego kraju. W zeszłym tygodniu ich liczba przekraczała 600 dziennie. W ciągu ostatnich 18 miesięcy to ponad 18 tys. Eksperci mówią już o „drugiej Lombardii”, nawiązując do pandemii w tym regionie Włoch w zeszłym roku. Winne są niski poziom wyszczepienia (37 proc.), do niedawna brak jakichkolwiek restrykcji i zapaść szpitali.
Jednocześnie w Rumunii szczytują ceny energii produkowanej z gazu ziemnego – są niemal najwyższe w całej Unii. Na skraju bankructwa stanęły przedsiębiorstwa energetyczne z kilku dużych miast. W zeszłym tygodniu zbankrutowała firma dostarczająca ciepło do 320-tysięcznej Timisoary – w tym do szpitali – przy temperaturach w okolicach zera. Kolejni burmistrzowie apelują więc o pomoc do rządu, którego… nie ma od miesiąca. Na początku października upadł centroprawicowy gabinet Florina Citu.
Mimo to udało się przywrócić część restrykcji z zeszłego roku. Mieszkańcy Rumunii noszą znów maski we wszystkich miejscach publicznych, a po godzinie 22.00 w ogóle nie można wychodzić z domu ze względu na godzinę policyjną. Certyfikaty szczepionkowe są niezbędne, aby dostać się do urzędów, a także do kina, siłowni czy do galerii handlowej. Rumuńscy komentatorzy wskazują, że paradoksalnie przywrócenie restrykcji nie byłoby możliwe, gdyby działał pełnoprawny, a nie jak dziś – techniczny rząd, który nie musi przejmować się silnymi ruchami antyszczepionkowymi i antylockdownowymi w kraju.