Świat

Czwarta fala. Chiny zamieniły się w twierdzę, a świat czeka na dostawy

Covid-19 w Chinach. Służby sprawdzają pasażerów opuszczających dworzec w Yantai we wschodnich Chinach, 2 listopada 2021 r. Covid-19 w Chinach. Służby sprawdzają pasażerów opuszczających dworzec w Yantai we wschodnich Chinach, 2 listopada 2021 r. China Daily / Reuters / Forum
Partia komunistyczna chwali się, że dzięki zdecydowanej reakcji życie w covidowych Chinach wróciło niemal do normy. Ale widać już, że dotychczasowa strategia zerowej tolerancji ma spore luki.

Chiny próbują opanować największą od początku pandemii falę zachorowań na covid-19. W porównaniu z każdym innym dużym krajem na świecie liczby są mikroskopijne, chodzi raptem o kilkaset przypadków od 16 października. Zaczęło się od zwiedzającej północ kraju w pełni zaszczepionej grupy seniorów z Szanghaju. Niebawem właśnie w północnej części zaczęło najszybciej przybywać nowych przypadków. Koronawirusa w ostatnich tygodniach wykryto w 20 z 31 prowincji. Co wskazuje, że dotychczasowa strategia zerowej tolerancji ma spore nieszczelności.

Covid-19. Chińska strategia

Partia komunistyczna chwali się, że za sprawą jej zdecydowanej reakcji życie w covidowych Chinach wróciło niemal do przedpandemicznej normy. Jej ceną są m.in. mocno przymknięte granice zewnętrzne. Turyści nie mogą przyjeżdżać, a wszyscy wjeżdżający, także Chińczycy powracający do domu, kierowani są na dwutygodniową kwarantannę, opłacaną przez samych zainteresowanych. Każdy dodatni wynik testu aktywuje masowe testy przesiewowe idące w miliony. Towarzyszą im kwarantanny lub celowane lockdowny dla dzielnic lub miejscowości, jak obecnie w czteromilionowym Lanzhou. Po wycieczce szanghajskich seniorów w domach muszą też siedzieć mieszkańcy sąsiadujący z największymi atrakcjami turystycznymi północy kraju.

Na baczność postawiona jest też policyjno-administracyjna machina inwigilacji obywateli, skutecznie pilnująca zakazów przemieszczania się np. między prowincjami. Na początku listopada wprowadzono ograniczenia przy wjeździe do Pekinu, w stolicy wykryto w minionych dniach kilkadziesiąt przypadków. Na kwarantannę – tu też przydaje się system inwigilacji – zaczęto kierować także osoby, które mogły mieć nawet przelotny kontakt z zakażonym; razem z takim delikwentem „z kontaktu” zamykani są w swoich mieszkaniach sąsiedzi z całego bloku. W Halloween nagle zamknięto bramy Disneylandu w Szanghaju, 33 tys. bawiących się ludzi poddano przed wyjściem obowiązkowym testom, a powodem był pozytywny wynik u osoby, która odwiedziła park rozrywki dzień wcześniej.

Czytaj też: Orwell w chińskim wydaniu

Chińczycy znów robią zapasy

Fale zachorowań z ostatnich miesięcy są co prawda niewielkie, ale pojawiają się częściej i trwają coraz dłużej. Oznacza to spore perturbacje często dla tych samych miejscowości czy regionów. Na przykład w południowo-wschodniej prowincji Fujian lockdowny ogłaszano w lipcu i znowu, ledwie po kilku tygodniach, we wrześniu. Jedną z przyczyn jest obecność wysoce zakaźnego wariantu delta. Z drugiej strony do końca października zaszczepiono 76 proc. społeczeństwa, podano ponad 2,3 mld dawek, ale nadal podnoszone są wątpliwości co do rzeczywistej skuteczności krajowych preparatów, zwłaszcza w ich konfrontacji z deltą.

Perturbacje polityki zamknięcia odczuwa reszta świata, patrząca na puste półki w sklepach i czekająca na dostawy produkowanych w Chinach towarów i komponentów. Cierpią na tym też Chińczycy. Rząd zwrócił się do władz lokalnych, by podpowiadały mieszkańcom, gdzie mogą się zaopatrzyć w niezbędne na co dzień towary, bo także z ich kupnem zaczyna być coraz większy kłopot w miejscach objętych najostrzejszymi ograniczeniami. Wiele rodzin nie ma jak kupić np. ryżu, a na dodatek zrobiło się drogo. Żywność zawsze drożała przed zimą, ale w tym sezonie do cen m.in. warzyw (w Pekinie w październiku podskoczyły nawet o 50 proc.) trzeba doliczyć skutki nawalnych deszczów i gwałtownych powodzi, które zalały rozległe obszary w rolniczych prowincjach.

Skoro więc rząd napomknął o trudnościach i konieczności robienia zapasów, klienci rzucili się do kupowania, jakby przygotowywali się do zimy stulecia. W chińskich serwisach społecznościowych krążą zdjęcia kolejek przed sklepami i klientów wyjeżdżających z obładowanymi wózkami. Przy okazji komentatorzy przypominają, jak delikatną sprawą jest bezpieczeństwo żywnościowe, które w Chinach tradycyjnie pozostawało kluczem do stabilności politycznej. Wielkie powodzie lub susze oraz następujący po nich głód bywał katalizatorem buntów, które obalały rządzące dynastie.

Na generalną atmosferę niepokoju wpływ ma także ciągnące się od miesięcy drażnienie Tajwanu, mogące się teoretycznie przerodzić się w otwarty konflikt oraz kryzys energetyczny. Nośniki energii jak wszędzie są dziś drogie. O ile da się np. kupić paliwo na stacji, bo i z tym są problemy. Zdarzają się też wyłączenia prądu.

Czytaj też: Chiński plan na pięć lat. Gospodarka tak, demokracja nie

Twierdza Pekin i reszta świata

Władze liczą koszty swojego podejścia, m.in. wpływ na wzrost gospodarczy, jednak twierdzą, że puszczenie wirusa na żywioł byłyby bardziej kosztowne niż dotychczasowa polityka wygaszania wszystkich ognisk. Zhong Nanshan, doradca rządu ds. walki z epidemią, stwierdził właśnie, że takie kroki będą podejmowane jeszcze długo, a ich ewentualne luzowanie uzależnione jest od tego, jak z pandemią poradzą sobie inne państwa. Chiny pielęgnują obraz twierdzy oblanej przez zacovidowaną resztę świata, przywódca Xi Jinping nie ruszył się za granicę od stycznia zeszłego roku, był wielkim nieobecnym na szczycie G20, nie pokazał się też na kluczowej dla przyszłości klimatu konferencji trwającej w Glasgow. Obecnie wzbierająca fala zepsuje trochę nastrój przed ważnym spotkaniem partii w przyszłym tygodniu oraz przygotowania do lutowej olimpiady.

Igrzyska powinny być globalnym świętem, jednak im bliżej do nich, tym bardziej trzeba przypominać, że ceną za chiński wzrost oraz styl kiełznania pandemii są totalitarne praktyki partii komunistycznej. Trzeba pamiętać o zbrodniczej polityce Xi, m.in. wobec mniejszości, wolnomyślicieli i oponentów. Dziś zwłaszcza o Zhang Zhan, 38-letniej dziennikarce, która wiosną zeszłego roku jako jedna z pierwszych opisywała okoliczności dziwnej epidemii w Wuhanie.

Zhang Zhan została zatrzymana w maju, rozpoczęła trwający protest głodowy, w grudniu wysłuchała wyroku, siedząc na wózku inwalidzkim. Skazano ją na cztery lata pozbawienia wolności m.in. za sianie zamętu, oskarżano na podstawie przepisów służących do zamykania dysydentów i krytyków porządków zaprowadzonych przez komunistów. Karmiono ją przymusowo przez nos. Jej brat informuje, że jest bliska śmierci, ma 177 cm wzrostu i waży mniej niż 40 kg. Nie ma sił nie tylko wstać, ale nawet unieść głowy. Bliscy obawiają się, że nie przeżyje zimowych chłodów w niedogrzanej celi szanghajskiego więzienia dla kobiet. Umrze, jeśli nie pomogą jej lekarze poza murami, bo konieczniej pomocy medycznej za kratami na pewno nie otrzyma.

Czytaj też: Chiny wyrzucają BBC za materiały o dramacie Ujgurów

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną