Na początku października nie udało się przeforsować prezydenckiego planu naprawy amerykańskiej infrastruktury. W Izbie Reprezentantów zablokowało go lewe skrzydło Partii Demokratycznej. A ściślej mówiąc, 80-letni senator Bernie Sanders, jego młodsza o dwa pokolenia uczennica Alexandra Ocasio-Cortez i inni tzw. progresywiści (progressives). Uzależnili oni przyznanie swojej zgody na program naprawczy od zatwierdzenia ustawy radykalnie wzmacniającej sieć osłony socjalnej i „zieloną gospodarkę”. Jeżeli obie ustawy przepadną, ambitna wizja prezydenta – porównywana do New Dealu – rozwieje się niczym mgła, bo w przyszłorocznych wyborach Demokraci prawdopodobnie stracą minimalną większość w Kongresie.
Fakt, że lewica w Partii Demokratycznej dyktuje dziś warunki partyjnemu establishmentowi, jest miarą zmian w Ameryce w ostatnich latach. Do niedawna politykę Demokratów wytyczali „inkrementaliści”, zwolennicy drobnych kroków, cząstkowych reform negocjowanych z opozycją, ze szkoły Billa Clintona, który jako prezydent ogłosił – za Republikanami – że „era wielkiego rządu się skończyła” i przekazał pałeczkę swej żonie Hillary.
Kiedy kryzys 2008 r. i Wielka Recesja wykazały ostatecznie, że przypływ gospodarczego wzrostu nie unosi wszystkich łodzi i 1 proc. najbogatszych Amerykanów posiada więcej niż 92 proc. pozostałych, Clintoniści znaleźli się w odwrocie, a faktyczna kontrola nad partią zaczęła przechodzić w ręce Sandersa, nominalnie niezależnego senatora, „demokratycznego socjalisty”.
Początki były skromne. 30 lat temu Sanders, wówczas kongresmen, z pięciorgiem innych członków Izby Reprezentantów założył Congressional Progressive Caucus (CPC), grupę lewicowych Demokratów. W całym demokratycznym klubie parlamentarnym była ona wtedy w zdecydowanej mniejszości.