Sudańskie wojsko obaliło władze cywilne. Szef odsuniętego rządu tymczasowego Abdallah Hamdok, ministrowie i inni wyżsi urzędnicy trafili do aresztów domowych w nieznanych miejscach. Premier nie zgodził się poprzeć zamachu stanu, wezwał za to obywateli do wystąpień przeciw armii. Ludzie wyszli na ulice poprzecinane barykadami. Jedni wspierają mundurowych, inni rząd, nic dziwnego, że są doniesienia o strzałach i rannych uczestnikach demonstracji.
Sudan. Armia przejmuje władzę
W Chartumie w poniedziałek, w pierwszy dzień puczu, nie działał internet, w całym mieście ustawiono posterunki wojskowe, zamknięto lotnisko, odwołano międzynarodowe loty. Dowodzący zamachem gen. Abdel Fattah Burhan wprowadził stan nadzwyczajny. Obiecuje technokratyczny rząd, utrzymanie w mocy porozumień zawartych przez dotychczasowe władze oraz dalsze działania na rzecz demokratyzacji, w tym wybory w lipcu 2023 r. Pucz był spodziewany – domagano się go w minionych tygodniach podczas manifestacji. Ich uczestnicy chcieli, by to armia przejęła kontrolę.
Władzę w Sudanie od 2019 r. sprawował hybrydowy rząd tymczasowy z częścią cywilną i wojskową, które intensywnie się ścierały, próbując ustalić podział wpływów. Teraz pojawiły się powody, by generałowie samodzielnie wzięli sprawy w swoje ręce. Objaśniają, że cywile byli zbyt skonfliktowani i są odpowiedzialni m.in. za fatalną sytuację gospodarczą. We wrześniu inflacja sięgnęła 365 proc., w poprzednich miesiącach przekraczała 400 proc.
Czytaj też: Jak pomagać w Sudanie
Od dyktatury do demokratyzacji
Przez rwące się globalne łańcuchy dostaw Sudan – jak prawie każde państwo na świecie – ma kłopoty z zaopatrzeniem, w tym przypadku bardzo poważne. Dodatkowo tygodniami protesty blokowały główny port. Brakuje żywności, w tym mąki, paliwa i lekarstw ratujących życie. Gospodarka jest słaba, bezrobocie i bieda wielkie, nie pomaga utrzymywana do niedawna izolacja ekonomiczna. Próbowano reform, ale zakładają one uderzenie w czarny rynek i przegląd subsydiów, w tym dopłat do żywności, które w niezamożnych społeczeństwach bywają kluczem do przetrwania dla milionów.
Politycznie Sudan miał niezły czas. Od dwóch lat szedł drogą od dyktatury do czegoś, co przedstawiano jako demokratyzację. W kwietniu 2019 r. wojskowy zamach stanu zakończył 30 lat władzy prezydenta Omara Baszira. Rządził jak klastyczny dyktator, chciwie i okrutnie, bogacił się sam i pomagał zarabiać swojemu klanowi. Prowadził też niekończące się wojny, których ofiary śmiertelne liczone są w setkach tysięcy, a zmuszeni do ucieczki z domów – w milionach. Zapracował na rozpad kraju (w 2011 r. oddzielił się Sudan Południowy), wspierał terrorystów, gościł choćby Osamę bin Ladena.
Pucz jak z podręcznika
Miejsce Baszira jest przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze i latem rząd zgodził się byłego prezydenta wydać. Wojskowi mogą mieć na to mniejszą ochotę, wciąż w służbie są żołnierze – w tym najwyższych szarż – którzy wykonywali zbrodnicze rozkazy. Pewnie nie są zainteresowani, by ich dawny przełożony opowiadał haskim sędziom, co się dokładnie wydarzyło – przede wszystkim w Darfurze na początku XXI w. W każdym razie Baszir podejrzewany jest o pięć rodzajów zbrodni przeciwko ludzkości, dwa rodzaje zbrodni wojennych, trzy rodzaje ludobójstwa. Wszystkich tych czynów nie mógł popełnić przecież w pojedynkę, ktoś musiał być wykonawcą.
Okoliczności puczu były klasyczne. Gen. Abdel Fattah Burhan wystąpił z telewizyjnym orędziem z flagą i w obowiązkowym berecie. Podręcznikowy opis puczu zakłada jeszcze – i tak jest w tym przypadku – by armia wystąpiła w imieniu ludzi, zapewniała, że to ona może ich obronić, dać bezpieczeństwo i świetlane perspektywy, których cywile zaoferować nie mogli. Częstym następstwem takich przewrotów jest próba pozostania u władzy znacznie dłużej, niż zakładały wstępne obietnice. Zawsze znajdą się powody, by nie oddać kontroli cywilom. Tak było w sąsiednim Egipcie. Wojsko przejęło tam władzę w 2013 r. i do dziś jej nie oddało.