Węgierskie partie opozycyjne postanowiły zaufać wyborcom w sprawie desygnowania kandydata na premiera – przeprowadziły prawybory, które zakończyły się w ostatni weekend. Wygranym okazał się polityk spoza pierwszego szeregu Péter Márki-Zay, centroprawicowy burmistrz niespełna 50-tys. miasteczka Hódmezővásárhely w środkowej części kraju. To on poprowadzi kolorową koalicję partii od lewa do prawa, która właśnie zaczęła zdobywać przewagę w sondażach.
Węgrzy dają lekcję polskiej opozycji
Z węgierskich prawyborów płyną dla polskiej opozycji przynajmniej trzy lekcje. Pierwsza może być bolesna dla polityków wielkiego formatu: wyborcy niekoniecznie chcą znanych i rozpoznawalnych kandydatów na szefa rządu. Popularna dziś obietnica walki z elitami mocno redukuje szanse na reelekcję doświadczonym politykom – bez względu na ich doświadczenie.
Gergely Karácsony, liberalny burmistrz Budapesztu, urzędujący polityk, był niewątpliwie jednym z faworytów przedwyborczego wyścigu rozpoczętego jeszcze we wrześniu. Przeszedł do drugiej tury i wykonał rzadki gest – wycofał się z rywalizacji z Klárą Dobrev, liderką Koalicji Demokratycznej, największego ugrupowania całej koalicji, wywodzącej się z socjalistycznej partii MSZP, prywatnie żoną byłego premiera Ferenca Gyurcsány’ego, i poparł trzeciego w sondażach Márki-Zay’ego.
W niedzielę Klára Dobrev nie miała wyjścia i uznała zwycięstwo centroprawicowego kandydata. Jej partia zachowała przy tym największą liczbę miejsc na listach opozycji w faktycznych wyborach zaplanowanych na 2022 r. i niewykluczone, że będzie (wraz mężem) rozdawać jeszcze karty.
Dla Viktora Orbána to niezbyt fortunny obrót spraw, bo najpewniej bardzo liczył, że na czele opozycji stanie znienawidzony i skompromitowany polityk chowający się za plecami żony. Przy całym doświadczeniu i energii Dobrev to Gyurcsány pociągał za sznurki i wcale się z tym nie krył. Przeciwnie, pokazywał się publicznie i przemawiał tam, gdzie wypadałoby ustąpić liderce. Znany z kompromitujących wypowiedzi Gyurcsány, okłamujący opinię publiczną i wyzywający współobywateli podczas nagranych zamkniętych spotkań – był wymarzonym celem ataków, jakie już szykowała strona rządowa.
Czytaj też: Opozycyjny Budapeszt
Márki-Zay. Wałęsa nie dla lewicy
Urodzony w 1972 r. Márki-Zay wyrósł na pierwszoligowego polityka w cieniu pojedynku tytanów. Ojciec siedmiorga dzieci, a dawniej pracownik firmy elektrotechnicznej, mógłby odegrać rolę Lecha Wałęsy, wskrzeszającego bunt przeciw zakłamaniu i obłudzie władzy. Nie unika kwiecistych i przydługich przemówień, czasem gubi przy tym wątek lub nurza się w absurdzie, dzięki czemu przyciąga ludzi autentycznością.
Oczywiście losy Wałęsy i Márki-Zaya nie mają ponadto nic wspólnego, zwłaszcza zważywszy na kontekst historyczny, ale analogia pomaga uchwycić niechęć, jaką sojusznicze elity darzą lidera i zwiastującą poważniejszy konflikt. Na razie jednak Márki-Zay ma silny mandat zarówno prawicowej, jak i lewicowej opozycji, z którego w pełni korzysta. Fideszowi m.in. wytyka, że ma w swoich szeregach pełno zwalczanych przez Orbána osób homoseksualnych, a nawet syn premiera jest wstydliwie chowanym przed światem gejem.
Tak, tak, polskiej lewicy taki kandydat też stanąłby jak ość w gardle. Ale po tych słowach padły zaraz deklaracje o węgierskim kraju, w którym nie piętnuje się nikogo za orientację seksualną. Dalekie to jest zapewne od postulatów połączenia par LGBT sakramentalnym „tak” przed urzędem stanu cywilnego, ale przynajmniej daje szanse na odzyskanie podstawowego poczucia godności ludziom niszczonym przez władzę dla celów brudnej kampanii wyborczej.
Czytaj też: Podwójne życie europosła Szájera
Ludzie ważniejsi niż farmy trolli
Druga lekcja z tej kampanii to liczby, a dokładnie budżety wyborcze. Zwycięski kandydat przeznaczył na reklamy w mediach społecznościowych równowartość 1 proc. wydatków Fideszu na ten cel. Kampanię w sieci prowadził przy wsparciu oddanych i pracowitych wolontariuszy, co w połączeniu ze spotkaniami z wyborcami na ulicach dało lepszy efekt niż dobrze wycelowane zasięgi.
Być może płynie z tego wniosek, że reklamy na Facebooku są przereklamowane, a całe to mikrotargetowanie i dezinformacja nie są wcale tak skuteczne, jeśli po drugiej stronie mamy poczucie autentyczności, zaangażowanie, inwestycję w sieci społeczne, a nie farmy trolli. To refleksje daleko uogólnione, ale z pewnością warte przestudiowania.
W końcu, i to może powinna być lekcja numer jeden dla polskiej opozycji, nawet podzielona wewnętrznie koalicja może odzyskać inicjatywę, jeśli każda z partii uzna, że ma coś do wygrania, i skomponuje listę swoich kandydatów według tych samych zasad. Zwykle przed wyborami odbywa się raczej pchli targ koterii i przekupstw, a w efekcie kandydatów dobierają według uznania scentralizowane partyjne struktury. A czy ktoś pyta wyborców o zdanie?
Okazuje się, że mimo problemów technicznych (pierwsze głosowanie przerwano, bo serwery nie wytrzymały obciążeń) w węgierskich prawyborach wzięło udział ponad 600 tys. osób, czyli ok. 10 proc. wszystkich głosujących w 2018 r. Polityka demokratyczna jest grą masową i jeśli te prawybory właśnie podniosły szanse opozycji w przyszłym roku, to można przyglądać się Węgrom dalej. Albo wyciągać wnioski już teraz.