Świat

Czy Hiszpania zdelegalizuje prostytucję? Są za i przeciw

Ubiegłoroczny protest pracownic seksualnych w związku z restrykcjami towarzyszącymi pandemii covid-19 Ubiegłoroczny protest pracownic seksualnych w związku z restrykcjami towarzyszącymi pandemii covid-19 Maria Jose Lopez/ Zuma Press / Forum
Zapowiedź premiera Pedro Sáncheza wywołała szok, zwłaszcza w kontekście wielu innych progresywnych zmian w Hiszpanii. Rząd tłumaczy, że chce „skończyć z praktyką niewolenia kobiet”.

W świetle innych decyzji Sáncheza, podjętych w odpowiedzi na protesty i awantury wokół często anachronicznych, nieprzystających do realiów ustaw, taki ruch może tylko dziwić. Po zapowiedzi zalegalizowania eutanazji i reformy tzw. ustawy kneblowej, przewidującej kary za obrazę rodziny królewskiej nawet w twórczości artystycznej, bardziej prawdopodobne wydawało się, że władze roztoczą nad pracownikami seksualnymi szerszą opiekę prawną, medyczną i fiskalną, niż że zechcą ich zdelegalizować. Ale premier poszedł pod prąd. Zgodnie z jego niedzielną decyzją prostytucja ma stać się w Hiszpanii zawodem wyjętym spod prawa.

Czytaj też: Czy pokolenie 1000 euro obali hiszpańską monarchię?

Sektor usług seksualnych

Przemawiając do delegatów Partii Socjalistycznej (PSOE) w czasie trzydniowego kongresu w Walencji, Sánchez stwierdził, że najwyższy czas unieważnić zawód, który wpędza tysiące kobiet w niewolę. Prostytucję zdekryminalizowano w Hiszpanii po referendum w 1995 r., ale wciąż budzi kontrowersje. 26 lat temu zdecydowano, że pracownicy seksualni nie będą poddawani karze, jeśli nie działają w przestrzeni publicznej. Karane jest sutenerstwo i jakiekolwiek formy pośrednictwa. Prawo jest jednak nieprecyzyjne i pomija wiele aspektów. Sánchez buduje więc narrację o porządkowaniu przepisów i mówi o bezpieczeństwie kobiet. Bo prostytucja niemal zawsze jest rezultatem ogromnych cierpień.

Od kilku lat w niektórych kręgach Hiszpanię nazywa się pogardliwie „burdelem Europy”, także dlatego, że bywa pochodną przestępczości zorganizowanej. Według szacunków Narodów Zjednoczonych tylko dwa kraje – Tajlandia i Portoryko – mają większe sektory usług seksualnych. Oficjalne dane pochodzą z 2009 r., więc należy je analizować z przymrużeniem oka, choć już wtedy do płacenia za seks przyznawał się co trzeci Hiszpan.

OTRAS, zarejestrowany w 2018 r. (i zaraz potem zdelegalizowany) pierwszy hiszpański związek zawodowy pracowników seksualnych, szacuje, że odsetek ten może być znacznie wyższy i sięgać 40 proc. Sektor wycenia się na 3,7 mld euro, najwięcej na Starym Kontynencie. Przyjmuje się przy tym, że usługami seksualnymi trudni się 300 tys. kobiet.

Prostytucja i migracja

Wiele z nich to migrantki, zmuszane do prostytucji przez mafie i gangi, nie tylko lokalne. Dotyczy to przede wszystkim kobiet z Ameryki Łacińskiej i Karaibów, które często przyjeżdżają tu do pracy czy szkoły. Dopiero na miejscu okazuje się, że rzekomi pośrednicy byli członkami organizacji przestępczych, a kobiety sprzedano do domów publicznych. Podobnie dzieje się z migrantkami z Afryki Subsaharyjskiej. Według danych policji federalnej z 2017 r. tylko w ciągu 12 miesięcy zidentyfikowano w czasie operacji przeciwko gangom aż 13 tys. kobiet oferujących usługi seksualne, a 80 proc. z nich robiło to wbrew swojej woli.

Popyt na seks za pieniądze nie słabnie. Jak donosi „El País”, w całej Hiszpanii działa ponad 1,5 tys. mniej lub bardziej oficjalnych domów publicznych – jest ich trzy razy więcej niż szpitali. Najwięcej w Madrycie i na południu kraju. Kwestie prawne to zatem nie tylko pytanie o moralność, ale też ścisły element polityki w wielu obszarach – od bezpieczeństwa publicznego po strategię migracyjną. Właśnie tak stawia sprawy Sánchez, podkreślając, że delegalizując prostytucję, chce uderzyć w gangi, które na handlu kobietami zarabiają ogromne pieniądze.

Nie bez znaczenia jest i to, że mowa o regulacjach na poziomie ogólnokrajowym. W tej chwili w różnych regionach prawo różnie ustosunkowuje się do prostytucji. Oficjalnie jest legalna, ale niektóre lokalne władze, chociażby w Katalonii, wymagają „licencji” zezwalającej na „tworzenie zgromadzeń publicznych w celu wykonywania usług seksualnych”. W praktyce oznacza to, że każdy właściciel lokalu, w którym dochodzi do tego procederu, musi de facto prowadzić klub, w którym takie usługi się oferuje, nawet jeśli sam nie zatrudnia pracownic seksualnych.

Czytaj też: Młodzi Hiszpanie tęsknią za tym, co było

Prawie hiszpańska prohibicja

To kolejny dowód bałaganu wokół zawodów seksualnych w Hiszpanii. Czas skonsolidować przepisy i chronić kobiety, mówi Sánchez, ale nawet na lewicy nie popierają go wszyscy. Deklaracja premiera, w opinii analityków złożona po to, by przyciągnąć do PSOE więcej wyborczyń, wywołała falę zarówno pozytywnych, jak i negatywnych reakcji. CATS, kolejna organizacja zrzeszająca sex workerki, skrytykowała pomysł, porównując go do amerykańskiej prohibicji z lat. 20. – zamiast naprawdę położyć kres niewolnictwu kobiet, jeszcze bardziej wzmocni gangi.

Z drugiej strony szereg instytucji pozarządowych, jak Apramp pomagająca ofiarom przymusowej prostytucji, zapowiedź przyjęło z entuzjazmem – ich zdaniem tylko „opcja nuklearna”, a więc całkowita delegalizacja, sprawi, że mniej kobiet będzie cierpieć, a rząd zyska narzędzia do walki z przestępczością zorganizowaną.

Czy Sánchezowi ten plan się uda i czy się politycznie opłaci, nie sposób jeszcze ocenić. Debata pokazuje jednak, jak bardzo złożony jest to temat i zależny od krajowych kontekstów, nie tylko etycznych czy kulturowych. Gdy Hiszpanie prostytucję delegalizują i mają ku temu sensowne powody, inne kraje mogą traktować ją jak każdy inny zawód – i też mieć porządne argumenty. Chociażby z tego względu ciężko o zuniwersalizowane prawne rozwiązania. W zakresie regulacji usług seksualnych czegoś na kształt wspólnej unijnej polityki nie doczekamy się więc pewnie jeszcze długo.

Czytaj też: Prostytucja. Karać czy legalizować?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną