Niepewna przyszłość Babisza w Czechach to nie koniec problemów populistów w naszej części Europy. W sobotę ze stanowiska ustąpił kanclerz Austrii Sebastian Kurz. To efekt zeszłotygodniowej rewizji m.in. w urzędzie kanclerskim i ministerstwie finansów. W czasie śledztwa w innej sprawie prokuratura trafiła na ślad ogłoszeń z 2016 r. zamieszczanych za partyjne pieniądze w popularnych bulwarówkach w zamian za ich redakcyjne „wsparcie” młodej ekipy Partii Ludowej kierowanej przez Kurza. Tabloidy m.in. szydziły ze „starego” kierownictwa partii i chwaliły „turkusowych” młodych, prężnych, ilustrując to sfałszowanymi sondażami, które zapowiadały skok poparcia dla ugrupowania, gdyby Kurz został jego szefem.
Plan się powiódł: w maju 2017 r. Kurz został szefem partii, a pół roku później kanclerzem. I choć jego rządy przerwała na krótko tzw. afera z Ibizy – liderzy koalicyjnego ugrupowania, populistycznej FPÖ, dali się nagrać, gdy oferowali wpływy w rządzie w zamian za pieniądze – Kurz wrócił do władzy już w sojuszu z Zielonymi. Tym razem ustąpił, bo w przeciwnym razie jego miejsce zająłby wicekanclerz z Zielonych lub doszłoby do przyspieszonych wyborów przy słabych notowaniach jego partii. Kompromisowe rozwiązanie, na które zgodzili się Zieloni, przewiduje, że kanclerzem zostanie dotychczasowy szef MSZ i partyjny kolega Kurza Alexander Schallenberg, a sam Kurz będzie szefem klubu parlamentarnego ÖVP i de facto pokieruje partią z tylnego siedzenia. Kurz oczywiście twierdzi, że jest niewinny i złoży immunitet, by się oczyścić z oskarżeń, choć – według niego – prokuratura to siedlisko „czerwonych”.