Ana Iris Simón to 30-letnia pisarka, córka i wnuczka komunistów z małego pueblo w La Manczy. Niedawno lider skrajnie prawicowej partii Vox pojawił się z jej książką w parlamencie. Już po tym zestawieniu widać, że autorka, której debiutancki esej doczekał się w Hiszpanii już 12 wydań, nie daje się łatwo zaszufladkować.
„Czerwona pisarka, która rozkochała w sobie prawicę” – napisał o niej dziennik „El Confidencial”. „Neofaszystowska autofikcja czy apel w obronie tego, co wspólne?” – pytał z kolei internetowy dziennik eldiario.es, analizując fenomen autobiograficznego eseju Simón „Feria” (Jarmark). Od dawna żadna książka nie wywołała w Hiszpanii takiej dyskusji.
Niebieska okładka z czerwonymi i żółtymi chorągiewkami oraz dziecięce rysunki, które zdobią pierwsze strony książki, robią dość niewinne wrażenie. Podobnie zresztą jak opis zawartości: oto wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości autorki spędzonych w Ontígoli, czterotysięcznym miasteczku w regionie La Mancza.
To trochę opowieść o jej rodzinie, której część ze strony matki przez wiele lat prowadziła mocno nomadyczny i prekarny tryb życia, trudniąc się obwoźnym handlem na jarmarkach i w wesołych miasteczkach. A trochę elegia za odchodzącym światem małomiasteczkowej Hiszpanii i dawnym sposobem życia.
„Almódovar nic nie wymyślił” – mówi w wywiadach Simón i rzeczywiście: opisywana przez nią La Mancza to miejsce nieco rodem z „Volver”, w którym babcie każą wnuczkom nosić na szyi szkaplerz, żeby uchronił je przed „złym okiem”, wuj recytuje z pamięci Lorkę, a matka listonoszka prowadzi w domu placówkę pocztową.
Pod okładką kryje się jednak prawdziwa – także polityczna – bomba.