Świat

Konserwatyści debatowali na Węgrzech. Głównie o aborcji i rozwodach

IV Budapesztański Szczyt Demograficzny IV Budapesztański Szczyt Demograficzny Bernadett Szabo / Forum
IV Budapeszteński Szczyt Demograficzny miał pokazać siłę ponadnarodowej sieci myślicieli i polityków o orientacji prorodzinnej. Powrót do patriarchalnych wzorców ma być według nich lekiem na dosłownie wszystko.

Nie tylko Mateusz Morawiecki, ale też minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg w ostatniej chwili zdecydowali się nie przyjeżdżać na IV Budapeszteński Szczyt Demograficzny. O ile na decyzji premiera miała jakoby zaważyć sprawa Turowa – na szczycie bawił się premier Czech Andrej Babiš, mogłoby być niezręcznie – o tyle nieobecność minister Maląg w panelu poświęconym dobrym praktykom polityki prorodzinnej mogła zdecydowanie dziwić. Oboje przegapili szansę na spotkanie z takimi tuzami turbokonserwatywnej polityki jak były wiceprezydent USA Mike Pence, oczywiście sam Viktor Orbán czy Marion Maréchal, siostrzenica Marine Le Pen, była deputowana Assemblée Nationale. A także Janez Janša, premier Słowenii, która do końca roku sprawuje prezydencję Rady UE.

Węgrzy nie tracą humoru

Szczyt w Budapeszcie miał pokazać siłę ponadnarodowej sieci myślicieli i polityków o orientacji prorodzinnej. Ta cykliczna impreza na pierwszy rzut oka robi wrażenie gali imieninowej, którą z rumieńcami prowadzi główna bohaterka: węgierska minister pracy Katalin Novàk, dla której – niczym w rutynowo planowanym benefisie – program przewidywał co rusz przynajmniej pięciominutowy solowy występ. Novàk znana jest z antykobiecej polityki pracy, ze sceny usłyszeliśmy m.in., że tym, co ją motywuje do działania, jest jej kilkuletnia córka: „Jestem ministrem pracy i szefową gabinetu premiera, ale kiedy córka dzwoni, to zawsze muszę odebrać”.

Pani minister wielokrotnie przekonywała, że prowadzona przez nią polityka jest przełomowa, a Węgry przodują pod względem wzrostu stopy dzietności – nie popsuło jej humoru nawet to, że od wielu lat kraj notuje ujemny wzrost demograficzny, tracąc średnio 25 tys. obywateli rocznie, a wzrost dzietności, o którym mówi, to skok z 1,25 dziecka na kobietę w wieku reprodukcyjnym w 2010 r. do 1,55 dziecka na kobietę w 2019 r. Dla porównania: średnia stopa dzietności w UE za 2019 r. wyniosła 1,53 (wszystkie dane podaję za Eurostatem).

Mike Pence: Family First

Wysiłkom minister Novàk kibicował Mike Pence, który „z dumą” ogłosił: „Za administracji Trumpa i Pence’a wprowadzaliśmy w życie takie same instrumenty wzmacniania rodzin z amerykańskiej klasy średniej”. „W rezultacie – kontynuował – tuż przed pandemią stworzyliśmy najpotężniejszą gospodarkę, jaką świat kiedykolwiek widział”. Rozważania na temat prorodzinnej polityki podatkowej Pence skonkludował w dość zaskakujący sposób: „Można być po stronie rodzin z klas pracujących albo można otwierać granice, ale nie da się mieć obu tych rzeczy”. W tajemniczy sposób w przemówieniu byłego wiceprezydenta rodzina transmutowała w obronę granic, a ta w suwerenność – wszystko to w obronie przed „Ministerstwem Prawdy”, czyhającą na rodzinę zachodnią myślą lewicową.

„Aborcję” odmieniano przez niemal wszystkie przypadki – Pence zapowiedział, że amerykański Sąd Najwyższy zajmie się w ciągu najbliższych miesięcy rewizją wyroku w sprawie Roe vs. Wade. Zidentyfikował też kolejny, choć jego zdaniem powiązany problem: Chiny. Wyraził nadzieję, że wraz z USA prorodzinne kraje Europy Środkowej „pociągną do odpowiedzialności” Chiny zarówno za covid-19, jak i… politykę jednego dziecka, selektywne aborcje stojące za tamtejszym kryzysem demograficznym oraz moralne nieuporządkowanie.

„As we strive to restore families, let’s be leaders for life” – co można przetłumaczyć dwojako. I gra słów, sądząc po minie przemawiającego, była zamierzona: „Robiąc wszystko, by odnowić rodziny, bądźmy liderami dla życia” lub też „liderami na całe życie”. Powołując się na Biblię i papieża Franciszka, Pence powinszował też zgromadzonym pracy na rzecz życia, dzieci „urodzonych i nienarodzonych”, a przede wszystkim stawiania rodziny na pierwszym miejscu: „Family First”.

Dziadersi, rodzina i klima

Dla zaproszonych polityków szczyt był okazją do wygłaszania mniej lub bardziej niefortunnych przemówień, głównie o tym, że demografia jest niezbędna. „Nie da się urodzeń zastąpić imigracją, jak to zrobiła Francja” – oznajmił Andrej Babiš. „Nie ma kapitału ludzkiego bez ludzi” – usłyszeliśmy od Janšy. „W dzisiejszym świecie jest tak, że więcej lajków dostanie się, gdy umieści się (…) w sieciach społecznościowych zdjęcie pięknego psa niż zdjęcie z twoimi pięknymi dziećmi. Mówienie o swojej rodzinie, o dzieciach, o wartościach rodzinnych stało się niegrzeczne” – podzielił się refleksją prezydent Serbii Aleksandar Vučić.

„Jestem premierem od 16 lat i przełożenie problemów demograficznych na język rozwiązań politycznych zawsze uznawałem za swoje najważniejsze wyzwanie” – zwierzył się Orbán, który w temacie demografii postanowił nie owijać w bawełnę: „Niektóre kultury są zdolne do reprodukcji, ale kultura Zachodu nie jest zdolna się reprodukować. I co więcej, sama cały czas nie potrafi przyznać, że to jest problem”.

Międzynarodowe spotkania tego rodzaju oczywiście nie są imieninami cioci. Przywódcy biorący udział w IV Budapeszteńskim Szczycie Demograficznym zdawali sprawę ze skoordynowanego wdrażania prorodzinnych rozwiązań, takich jak zasiłki rodzinne, dopłaty do kredytów, ulgi podatkowe, faworyzowanie rodzin wielodzietnych itp. Niektórzy posuwali się nawet do zasygnalizowania chęci inwestowania w przedszkola (postulat szczytu z 2019 r.). Widać wypracowywanie coraz jaśniej rysującego się wspólnego paradygmatu politycznego, którego wdrażanie wyraźnie odczuwamy także w Polsce – np. aktualne zmiany w prawie podatkowym, które uderzą w samotne matki i które według naszych polityków mają „zmniejszyć liczbę rozwodów”, wydają się wprost skopiowane z rocznych sprawozdań Katalin Novàk.

W ciągu najbliższych lat możemy się więc spodziewać bloku państw, które w sprawozdaniach ze swojej polityki reagowania na zmiany klimatyczne będą z pełną powagą podawać „wzmacnianie rodziny”. Jak się okazuje, powrót do patriarchalnych wzorców może być lekiem na dosłownie wszystko. Oczywiście nie jest celem szczytu wypracowywanie dokładnych rozwiązań czy omawianie ich naukowej sensowności. Najważniejsze dla organizatorów jest wytyczenie właściwego kierunku.

Zabrakło Morawieckiego i Maląg

Intrygujące pozostaje jedynie, dlaczego do Budapesztu nie przyjechali polscy politycy. Czyżbyśmy obserwowali początek rozbratu między Polską Morawieckiego i Kaczyńskiego a chrześcijańsko-demokratycznym i coraz bardziej ponadnarodowym przywództwem Orbána?

Rzeczywiście, skład gości luźno odzwierciedlał tzw. Wielkie Węgry, mocarstwową fantazję pracującą w węgierskiej mentalności – co by było, gdyby Węgry nie zostały inkorporowane przez imperium Habsburgów? A może chodziło o jawnie antychińskie stanowisko Mike’a Pence’a i ból głowy, jaki spowodowałoby tłumaczenie się, że się z nim pojawiło na tym samym zdjęciu? Konflikt o Turów może tłumaczyć nieobecność premiera Morawieckiego, ale trudno sobie wyobrazić, by był to wystarczający powód, aby minister Maląg nie pochwaliła się sukcesami 500 plus. Cóż, z pewnością na naszych oczach rysuje się nowa mapa regionu, choć linie demarkacyjne nie są jeszcze utarte.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama